Osoba, która zapisała się w popkulturze tak mocno jak Sylvester Stallone, dostała półtoragodzinny dokument. Szkoda, wielka szkoda. Może wyszło w badaniach, że obecne pokolenie widzów nie wytrzyma dłużej przegadanego dokumentu, nawet jeśli mają siedzieć na domowej kanapie? Może. Czasy Sylvestra jako gwiazdora kina akcji minęły, jednak czekałem na ten dokument, by dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Niestety po sensie został efekt niespełnienia.
Może niedzielnym fanom, którzy widzieli z nim najwyżej kilka filmów i wywiadów wystarczy, ale ja za dobrze go znam, żeby doceniać takie nazywające się dokumentami laurki i wydmuszki.
Stallone i Schwarzenegger – wojna na dokumenty
Opisując dokument ciężko nie nawiązać do filmowej realizacji i napięcia, jaka w latach 80. była pomiędzy Slyem a Arnoldem. Obecnie serdeczni przyjaciele, w 2023 roku w odległości zaledwie kilku miesięcy dostali swoje dokumenty od Netflixa, niejako jeszcze raz stając do rywalizacji. O Arnoldzie napisałem tutaj i na tle tego trzyczęściowego dokumentu, ten z Sylwestrem wypada dużo skromniej. Schwarzenegger zawsze umiał się lepiej sprzedawać, a i swoim życiorysem dostarczył więcej materiału, co nie zmienia zmienna faktu, że i Stallone z łatwością wypełniłby swoimi wspomnieniami więcej formatu. W dokumencie SLY wyszła trochę kolejna już papka w stylu jak to było gdy kręciło się Rockiego i Rambo. Jednak gdzie w tym wszystkim sam Sylwester Stallone? Brakuje trochę człowieka i łatwiej mi napisać o tym czego nie było, czego mi zabrakło.
Sly artysta, malarz
Temat obecnej rodziny i małżeństwa z Jennifer Flavin (od 1997 roku) oraz trzech córek, które coraz bardziej zaznaczają swoją obecność w mediach został kompletnie pominięty. Historia jego występu w filmie soft porno – pominięta. Nawet nie chodzi o to że ktoś o tym jeszcze nie słyszał. Bardziej o zwykłe rozliczenie się z tematem raz na zawsze przy takiej dokumentalnej okazji.
Temat byłych żon – pominięty. Na przykład nie wspomniano nawet o jego autystycznym synu Seargeoh’eu z pierwszą żoną Sashą Czack. Była za to wzmianka o ich drugim synu Sage’u, który zmarł w 2012 roku. Mam jednak wrażenie, że tylko dlatego żeby dodać nieco dramaturgii i nie wspominać o jego starszym bracie.
Jego drugie małżeństwo z Brigitte Nielsen było w latach 80. pożywką dla tabloidów i okładek, tutaj temat totalnie pominięty. Ogólnie historie jego romansów i życia w showbiznesie, czy nawet odniesienie się do tego, co powiedziała o nim w swoim dokumencie Netflixa Pamela Anderson – pominięte. Z kolei jego pasje jak malowanie czy polo i ogólnie życie prywatne na co dzień (wiem, że lubi masło orzechowe) bardzo powierzchownie opowiedziane. To również takie rzeczy ludzie chcą oglądać sięgając po takie dokumenty. Czasem niewygodne a czasem bardzo przyziemne.
Fanom jego aktorskiej kariery nie spodoba się również to, że poza Rocky i Rambo o których było za dużo, nie było praktycznie nic o wielu innych jego rolach i filmach, które stały się kultowe. Przynajmniej tych znanych dobrze w Polsce. Nocny Jastrząb, Cobra, Ponad Szczytem, Tango i Casch, Osadzony, Na Krawędzi, Człowiek Demolka czy też ostatni największy sukces Creed – zupełnie nic. Wspomnienie o Expendables czy Cop Land zbyt krótkie żebym zmienił zdanie. Ogólnie trochę nudny dokument jak na gwiazdora kina akcji.
Sylwester Stallone potrzebuje lepszego dokumentu
Uważam, że Sylwester zasługuje na lepszy, głębszy dokument a nie Netflixową laurkę. Ten nie zagłębił się w jego życie osobiste tak jak się spodziewałem. Jego relacje z ojcem Francesco Stallone były trudne i o nich jest bardzo dużo, za to niewiele o matce Jacqueline Stallone. Jacqueline, która dożyła 99 lat, będąc uzależniona od operacji plastycznych też byłaby niezłym źródłem tematów. Jego brat Frank Stallone ma swój własny film dokumentalny – do tego lepszy od tego! co już samo w sobie jest nieco śmieszne. Tutaj miał do powiedzenia o życiu brata więcej, niż bym tego oczekiwał. Odniosłem wrażenie jakby Frank uzupełniał braki innych osób. Może dlatego, że przez cały dokumenty nie było wywiadów z współpracownikami Sylwestra z którymi przez te wszystkie lata kariery pracował. Z małym wyjątkiem Talii Shire. Ogólnie słabo wyszło. Dokument o Schwarzeneggerze chociaż też w wielkim stopniu laurka, był bardziej ciekawy i przenikliwy.
Co tutaj jest dobre?
Dokument opiera się na wywiadzie z Sylwestrem przeprowadzonym w jego (sprzedanej już Adel) ozdobionej dziełami sztuki willi, na wzgórzach Beverly Hills w Los Angeles. Przez cały film wypowiada się spokojnie a jednocześnie elokwentnie. Szczerze opowiada o procesie tworzenia filmów oraz swoich mocnych i słabych stronach jako aktora.
Sylwester Stallone jest świadomy znaczenia własnej sławy i odbiorze jego osoby na świecie przez pryzmat postaci jakie wykreował. Bohaterami, których scenariuszowo tworzył i grał, zdobywał uznanie w oczach fanów i publiki. Zdobywał w częściach brakujący szacunek i miłość, której nie dostał w domu jako dzieciak. Dlatego tak bardzo oglądanie filmów i pisanie scenariuszy dało mu możliwość tworzenia własnej rzeczywistości i kontrolowania narracji. Tutaj ponownie analogia do podobnych stosunków Arnolda ze swoim ojcem, który też był tyranem. Obydwaj nie tylko w swoich młodych latach, ale również gdy byli już dorośli uciekali w świat filmowych rzeczywistości. Rozumiem to ponieważ sam – chociaż nigdy nie musiałem uciekać, jestem fanem filmowych przygód i historii. Fanem kina samego w sobie.
Podoba mi się, że materiał/wywiad powstał częściowo podczas wyprowadzki Sylwestra z Los Angeles. Zamknął tym klamrę ponieważ to tam, na zachodnie wybrzeże wyjechał na początku swojej kariery. O czym akurat ze szczegółami i o zepsutym samochodzie opowiada. Samą wyprowadzkę tłumaczy i motywuje nowym wyzwaniem i resetem. Nie wspomina jednak, że stan Floryda do którego się przeprowadził to trochę ucieczka z ostatnio dość lewackiej Kalifornii i wysokich tam podatków. Ogólnie nic o polityce nie ma, a szkoda, bo wszyscy wiedzą że blisko mu do Republikanów. Może Netflix wyciął? Nie zdziwiłbym się, bo wiem jakie standardy tam panują.
Expendable SLY
Rocky i Rambo nie są tylko postaciami z aspiracjami macho, ale też uosobieniem zwątpienia, bólu i samotności. Chociaż Stallone nie lubi smutnych zakończeń, to wpisuje te cechy we wszystko co robi. Niezależnie od tego, czy jest to scenariusz, obraz czy dokument. Od Arnolda na stare lata bije więcej motywacyjnej energii, a Sylwester zestarzał się ze swoimi bohaterami. I tak parafrazując jego wypowiedź, że dzieci z biegiem lat stają się naszymi rodzicami, nim w świadomości odbiorców zaopiekują się Rocky Balboa i John Rambo. Taki jest ten dokument, bardziej o rodzicach niż o dziecku.
Pozdrawiam jego fanów ponieważ Sylwka lubię, ale ten dokument jest średni.