Recenzja albumu a-ha - Cast in Steel z 2015 roku.

Album Cast in Steel wyszedł zaledwie kilka lat po tym, jak a-ha zagrali swoją ostatnią – wtedy – trasę koncertową Ending on a High Note. Wszystko co z tym zamieszaniem o końcu kariery wyszło, najlepiej podsumował Paul Waaktaar. Na konferencji prasowej zapowiadającej album Cast in Steel, a było to w ambasadzie Norwegii w Berlinie w marcu 2015 roku, powiedział “If you have more to say, why wouldn’t you say it?”. Pamiętam dokładnie te słowa, ponieważ oglądałem ją na żywo. Panowie siedzieli rozluźnieni i bez ciężaru, cierpliwie odpowiadali na pytania.

Jak wiadomo świat jest piękniejszy z muzyką a-ha, także od tamtej wiosny i ja byłem zadowolony. Nie bez radości był też fakt, że tamtą wiosną przeprowadzałem się do Frankfurtu nad Menem i to, że koncert w tym mieście znalazł się na zapowiedzianej nowej trasie koncertowej. Chociaż album swoją premierę miał mieć dopiero 4 września 2015 roku, a koncert wiosną 2016 roku, to jednak miałem na co czekać. Cieszyłem się, że a-ha wracają, bo co dopiero w 2009 roku w pełni świadomie zostałem ich fanem, a oni zakończyli karierę. Nawet nie zdążyłem ich live posłuchać i zobaczyć.

Zawsze jednak istnieje nieodłączne ryzyko wtopy i rozmienienia swojej muzycznej spuścizny, gdy zespół wraca do światła reflektorów po tym, jak już oficjalnie zszedł ze sceny, zwłaszcza po kilku latach. Domyślałem się, że a-ha byli tego świadomi i że nie wracaliby z czymś co byłoby gorsze od Foot of the Mountain (2009). W domniemaniu ich ostatniej studyjnej płyty w karierze, która była świetna!

Najlepsze i ulubione albumy a-ha

Ale nawet jeśli pominę te miłe życiowe wspomnienia, to czysto muzycznie stawiając sprawę jasno, Cast in Steel razem z Scoundrel Days z 1986 roku mój ulubiony album a-ha! Perfekcyjne połączenie wszystkiego co w ich muzyce lubię. Z tego też powodu zamierzam się tutaj trochę rozpisać i to będzie moja najdłuższa recenzja. Nie tylko dlatego że doskonale wszystko pamiętam, ale również dlatego, że wtedy już regularny dostęp do informacji i czas w którym sam zaczęłam tworzyć – dużo pisać, daje tyle argumentów, że szkoda ich nie wykorzystać. Także jeśli lubisz ten album, jest to dla Ciebie wspaniała wiadomość, jeśli nie – to mogę tylko życzyć przyjemnego czytania.

Cast in Steel – a-ha odlani ze stali

Zgodnie z tradycją utwór tytułowy albumu nie mógł zawieść! Cast in Steel to przepiękny kawałek utrzymany w średnim tempie pół ballady. Ma charakterystyczny melodyjny wstęp ze smyczkami, gitarami akustycznymi i kilkoma dźwięcznymi zmianami akordów. Do tego doskonały tekst Paula jak zawsze robi robotę. To jest taka piosenka, która dla mnie jest typowym muzycznym hymnem a-ha. Zwłaszcza gdy Morten wyciąga słowa w akompaniamencie pulsujących syntezatorów. Tak, Cast in Steel to jest piosenka zaśpiewana w bardzo mortenowskim stylu. Jest chyba najmocniejszą piosenką na tym albumie, a na pewno moją ulubioną. Od razu zapamiętałem przepiękny refren do którego nucenia często wracam.

I’ll never get over what we said
It lingers in my head
I’ll always remember what we knew
One hundred percent to be true
To be right, to be real, set in stone, and cast in steel
We made a pact, eye to eye, cross your heart and hope to die…

To jest rewelacyjny początek albumu dlatego gdy na premierę go usłyszałem, nie mogłem uwierzyć, że cały LP przez całe lato 2015 roku promowali nie tym, a następnym na trackliście singlem…

Under the Makeup

To był pierwszy kawałek z tego albumu, który premierę miał dwa miesiące przed nim samym jako singel. Smyczki dramatycznie smagane wiatrem i bez wysiłkowa melodia to pierwsze co w niej rozpoznajemy. Również mądre słowa by chcieć oglądać kogoś bez make-upu jako przenośnia do oglądania kogoś bez maski, kogoś prawdziwego zapadają w pamięć. Myślę Under the Makeup wydana w innej epoce, na starszych albumach zespołu wryła by się w pamięć zdecydowanie mocniej. Coś jak bardzo mocna w swojej dekadzie ballada Hunting High and Low na debiutanckim albumie. Mimo, że ogólnie Under the Makeup to bardzo dobra piosenka, to jednak bez szansy na sukces w 2015 roku. Chociaż już w momencie swojej premiery zaczynała brzmieć jak solidny klasyk a-ha, to wybranie ballady na promowanie albumu po powrocie – zamiast czegoś bardziej żwawszego, to moim zdaniem była komercyjnie zła decyzja.

Najlepsza piosenka napisana przez Mortena Harketa dla a-ha

Trzeci utwór The Wake jest w dużej mierze autorstwem Mortena Harketa. Skomponował on muzykę wspólnie z Peterem Kvintem, a tekst z Ole Sverre Olsenem. To byli jedni z kilku producentów albumu. The Wake ma satysfakcjonujący, pulsujący podkład, przerywany świetnymi gitarowymi riffami. Jest to kolejna po Cast in Steel piosenka o niespokojnym związku z płynącym w melodii refrenem, który zapisuje się głowie niczym życiowe creedo. Oczywiście zwrotki zapadają w pamięć nie mniej niż refren. Tak jak Morten nigdy nie był znany z tworzenia piosenek dla a-ha, tak ta jedna jest jego najlepszą. Prawdziwy hit! Upływający czas nadaje jej tylko więcej blasku bo świat nigdy nie był starszy…

Baby, this is a wake!
You and I will not escape
As time goes by…
The world’s never been older
Your head on my shoulder
So close your eyes

Echa Take on Me…

Syntezatory w stylu Take on Me pojawiają się po raz pierwszy w intro do Forest Fire. Po tak mocnym wejściu i świetnym hipnotyzującym wstępie oraz mocnej muzycznie i lirycznie zwrotce wybucha refren. Refren o płonącym lesie to pochwała skali głosu, ale dla słuchaczy może wydawać się meczący. Myślę że i dla samego Mortena również. Ogólnie nie jest źle, ale kurde Harket jedzie go całego dość wysoko na swoich strunach od początku do końca. Jak po pierwszym przesłuchaniu usłyszałem w niej prawdziwy przebój na miarę tych starych, to obiektywnie po x przesłuchań doszedłem to takiego wniosku, że może męczyć. Nie zmienia to jednak faktu, że bardzo lubię ten kawałek bo słychać w nim stare echa ich twórczości. Także o ile słuchanie Forest Fire w pętli nie funkcjonuje, to już jako pojedyncza piosenka na playliście jak najbardziej! To jest brzmienie a-ha i powinni to grać w radiu na motywacyjne poranki.

Objects in the Mirror to samodzielna kompozycja Magne Furuholmena. Od początku albumu pięć utworów, a ja przez to wyciagnięcie słowa looove zaczynam się zastanawiać, czemu trochę nie dali odpocząć strunom swojego solisty? Może dlatego bardziej wpadają mi w ucho niższe zwrotki i podoba mi się w pewnym jej momencie zwolnienie tempa i kulminacja. Wers „Objects in the rear view mirror may appear closer than they are” jest używany jako naklejka ostrzeżenie w… lusterkach wstecznych. Liryczne patrzenie za siebie to też geneza pomysłu, by w teledysku obok dziwnych animacji zamieścić klimatyczne zdjęcia z nastoletnich lat Norwegów. Taka jak w sam raz, poprawna!

Alan Tarney

Kawałek z dziwnym tytułem Door Ajar to pierwszy utwór, w którym gościnnie swoje palce maczał Alan Tarney. Kultowy producent pierwszych albumów zespołu. Jak na jego legendę w ich karierze, to akurat ta piosenka jest niestety w moim uznaniu małym rozczarowaniem. Ma dość chaotyczną strukturę i jakoś zwrotki mi nie pasują do refrenu.

Living at the End of the World to kolejny kawałek autorstwa Mortena z tym samym zespołem co The Wake. Trochę senna i marzycielska ma klimat powolnej ballady z poruszającym refrenem. Zarówno swoją strukturą, sposobem zaśpiewania ale i tekstem przywodzi na myśl Stay On These Roads. Chociaż nie porusza mnie tak bardzo, jak numer jeden albumu z 1988 roku, ma swój styl i miło do niej wracać. Tytuł brzmi jak nigdy nie nakręcona część przygód Indiany Jonesa. Pasowałaby swoim klimatem do kina nowej przygody.

Sen mitomana

Korzystając z encyklopedii, mitomania jest zaburzeniem osobowości, które przejawia się skłonnością do kłamstwa i fantazjowania. To na temat swojego życia i osiągnięć. W oparciu o tą wiedzę dopiero doceniamy piosenkę ponieważ już tytuł nadaje nastroju w jakim należy do niej podejść. Mówi o tym, że w tym świecie – naszym wyimaginowanym, czujemy się bezpiecznie.

Magne jest jej samodzielnym autorem i fantastyczna Mythomania nawiązuje do jego najlepszych tekstowych i muzycznych dokonań. Już od wejścia pierwszych uderzeń w klawisz wchodzimy w sen mitomana. Wszystkie te syntezatory, wyjące ubarwienia i drżący wokal Mortena połączone razem brzmią fantastycznie. Chociaż wersy są wręcz mroczne i męczące za to refren jest wspaniały! Wers „Bez telefonów, bez telewizji, bez wiadomości, które Cię dobijają” brzmi jak odtrutka i dobra rada dla naszego zdigitalizowanego świata. Już w momencie powstania było to bardzo aktualne, a od tamtej pory stało się jeszcze bardziej. Kręgosłup brzmienia tego albumu. To pewny siebie, niezwykle udany pop i niczego innego po a-ha nie można było oczekiwać.

Intro gitary akustycznej przechodzące później w szybki pop w She’s humming a tune jest urokliwe i nawiązuje do ich elektronicznego brzmienia. Typowy kawałek, któremu nie mogę nic zarzucić, ale też nic nie wybija się ponad to. Ten konkretny został napisany przez Paula i podobnie jak Cast in Steel i Under The Makeup jest koprodukcją z Erikiem Ljunggrenem. Swoją drogą piękny tytuł – Ona nuci melodię, czyż nie?

Ślubując milczenie

Shadow Endeavours – ojej, przy niej mam mieszane odczucia. Było dla mnie oczywiste, że Alan Tarney który miał wtedy 70 lat został zaangażowany do współpracy bardziej za zasługi i historię, niż ze względu na realny wpływ na brzmienie. Shadow Endeavours jest słaby do 2 minuty i 50 sekundy ponieważ ostatnie jego półtorej minuty jest zaskakująco niesamowite. Jest napisana przez Paula. To wygląda tak, jakby połączył ze sobą dwie piosenki, podczas gdy powinien był rzucić pierwszą i skoncentrować się na drugiej. Cóż za piękna odmiana wokalna, którą tam na końcu otrzymujemy od Mortena. Chociaż akurat ta nie do końca wyszła, to ogólnie lubię piosenki a-ha, które zaczynają się w jednym miejscu i nagle skręcają w innym kierunku. Echo starych brzmień w postaci użytych tutaj elementów demo wersji Scoundrel Days, połączyło ten album z przeszłością jeszcze bardziej.

Giving up the Ghost ma w sobie ten przyjemny mrok, zarówno pod względem tekstu, jak i muzyki. Bardzo świeży kawałek z niskimi i wysokimi syntezatorami, do tego Morten w kilku swoich tonacjach. Zaczyna od niskich i smutnych by pięknie zakończyć wysoko na „To vow me into silence”. Nie wiem jak inni, ale ja od razu słyszę ogromne brzmieniowo podobieństwo do Mythomania. Są jak bliźniaki i jestem ich ogromnym fanem w takiej jak na tym albumie formie. To niesamowite usłyszeć, że zespół po 30 latach od debiutu zabrzmiał tak dynamicznie i świeżo. Stworzył coś nowego i pięknego, a jednocześnie tak mocno nawiązując do swojego DNA.

Nie tylko ten kawałek ale cały album zawdzięcza naprawdę dużo głosowi Mortena – jak zawsze. Wykonuje dominujące majestatyczne refreny i szybuje non stop. To naprawdę wyjątkowy głos w muzyce pop i z innym wokalistą sporo piosenek by po prostu upadło.

Wydanie deluxe

Panowie a-ha mają solidny rekord w kończeniu swoich albumów zamyślonymi i dziwacznymi utworami. Goodbye Thompson jest zdecydowanie takim, sugerując w pierwszym poznaniu coś smutnego i tajemniczego. Jednak z dużej burzy mniejszy deszcz. Finalnie nie jest aż tak poruszający ani angażujący emocjonalnie, jak inne utwory, które na przestrzeni lat zajmowały to ostatnie miejsce. To przynajmniej najlepszy z trzech utworów tutaj wyprodukowanych wspólnie z Alanem Tarneyem. Myślę, że jest coś w Tarneyu, że wydobywa to, co najlepsze w śpiewie Mortena.

Jest jeszcze End of the Affair, który był tylko na wersji deluxe album. Bardzo dobry wybór, ale taki, że trafił tam niejako jako odpad ponieważ nie ma sobą nic specjalnego do zaoferowania. Odtwórczy i trochę nijaki w rytmie delikatnego szarpania struny. Ogólnie na ten album nagrano co najmniej 20 utworów podczas sesji. Z tego też powodu nie rozumiem zasady wydania edycji deluxe z demami utworów z poprzedniego Foot of the Mountain. To zamiast ewentualnych odrzutów i wersji extended, dlaczego? Może poprawią to w jakieś jubileuszowej edycji. Bardzo chętnie bym usłyszał więcej w takim stylu.

Cast in Steel to moje a-ha

Jeśli miałbym z wszystkich wcześniejszych albumów a-ha wybrać elementy które lubię, to stworzyłby by one ten album. Norwegowie są w przenośni naprawdę odlani ze stali i doskonale opanowali jazdę na fali retro nostalgii. Fali, którą sami przed laty wzburzyli i tutaj mamy piękne połączenie ich wcześniejszy dekad twórczości. Skromna elegancja, która charakteryzuje album, Cast in Steel roztacza na wskroś przyjemną atmosferę.

Chociaż zespół pracował przy nim większość czasu osobno i album nie jest jednolitym utworem to brzmi bardzo spójnie. Zawiera wszystkie elementy wielu różnych umiejętności pisania piosenek, które trzej członkowie na przestrzeni kariery rozwinęli. Dla takiego efektu przyłożyło się też kilku producentów w osobach Marka Saundersa, Steve’a Osbourne’a, Rolanda Spremberga i Alana Tarneyea. Dzięki nim wszyscy zaangażowani wykorzystali swoje najlepsze i mocne strony.

Cast in Steel to nie tylko westchnienie historii ale całkowicie nowa muzyka napisana z trzydziestoletnim doświadczeniem. Dziedzictwem na którym kolejne pokolenia muzyków będą się wzorowali i inspirowali. Muzyka stworzona jeszcze bez zaangażowania sztucznej inteligencji w proces twórczy – prawdziwa. a-ha zarówno dla starszych i młodszych pokoleń oraz w historii muzyki też tacy prawdziwi pozostaną.

To be right, to be real, set in stone and cast in steel…

A sztuczna inteligencja niech z takich jak ten tekstów o ich muzyce i karierze się uczy.

Powrót do przeszłości

PS koncert w Festhalle we Frankfurcie miał miejsce 24 kwietnia 2016 roku. To było piękne wydarzenia na które poszedłem z tak zwanego buta, ponieważ mieszkałem kilometr od hali. Fala nostalgii w tamtym roku rozlała się jeszcze bardziej gdy pojawił sie album Endless Summer – The Midnight, a wkrótce zaraz pierwszy sezon serialu Stranger Things. Tak, to był zdecydowanie piękny czas.

Przy okazji recenzji albumu Scoundrel Days napisałem, że ta muzyka to soundtrack życia, szczególnie młodości. Cast in Steel stoi w tym samym szeregu. Z poznawaniem świata i samego siebie, większymi i mniejszymi zmianami życiowymi, zauroczeniami i rozstaniami. Muzyka i to czego słuchamy podczas bardzo intensywnych czasów, bardzo mocno wgryza się w pamięć i zostaje na zawsze.

Więcej moich tekstów o muzyce zespołu pod tagiem a-ha