Scoundrel Days to popowo rockowe wydarzenie w stylistyce synthpopu. Jest to drugi w karierze album a-ha i od początku do końca mój ulubiony. Z takim wstępem chyba łatwo sobie wyobrazić, jak wybrzmi cała recenzja. Jednak co zrobić gdy młodość jest nie do podrobienia, a ta płyta to jej niestarzejąca się pochwała?

W popkulturowym odbiorze Scoundrel Days nie jest najpopularniejszym albumem zespołu i nie pochodzą z niego ich największe hity. Mimo to, uważam go jako całość za najlepszy. Choć pojedynczych wyróżniających się przebojów nie brakuje, to Scoundrel Days to przede wszystkim najrówniejszy album w ich całej karierze. Nie ma tutaj kompozycji wybitnie słabych, jakiś odrzutów, które trzeba było robić tylko dlatego by wypełnić kontrakt wytwórni. Chłopaki nagrali tyle ile chcieli i w takim stylu jakim chcieli. Mieli do tego otwartą drogę po sukcesie poprzednika Hunting High and Low (1985). Mogli zaśpiewać cokolwiek, nawet norweski folk, a wydawnictwo Warner Bros Music i tak nie mogłoby się doczekać by to wydać. Wtedy najważniejsza była już magia trzech literek a-ha, która zwłaszcza fankom – sprzedawała wszystko.

Czas dorosnąć a-ha?

Piosenki zostały stworzone podczas światowego tournée zespołu tuż po ich debiutanckim sukcesie. Teksty zapisywane były w sławnych notatnikach Paula – raz gdzieś w autokarach podczas dłużących się podróży przez USA, innym razem czekając na lotniskach wśród atmosfery wielkiego świata. Potem często kończone w hotelowych pokojach rozsianych po całej Europie i poprawiane w rytmach riffów nie podłączonych do wzmacniaczy gitar. Podczas krótkich przerw pomiędzy setkami występów w TV i koncertami, dopracowywano to wszystko wspólnie z producentem Alanem Tarneyem w znanym już studio RG Jones w Londynie. Żelaznym fundamentem ciągle były syntezatory Yamaha DX7 i Roland JUNO 60/106, jednak tym razem miało pojawić się zdecydowanie więcej rocka.

Rok wcześniej odnieśli sukces synthpopowy i artystyczny, a co również ważne – komercyjny. To otworzyło drogi i dopiero ten materiał tutaj był tym, co naprawdę chcieli tworzyć. Muzycznie dorośli. Przede wszystkim mam tu na myśli Magne i Paula. To oni w całości napisali muzykę i teksty na Scoundrel Days. Bogactwo kompozycji również zawdzięczamy tej dwójce, oczywiście przy małym błogosławieństwie Alana. W każdym razie Norwegowie z nastolatków stali się dorosłymi facetami w pełni świadomymi swojego miejsca na muzycznej scenie.

Gdy wiosną i latem ’86 nagrywano ten album, każdy skupił się na tym co najlepiej mu wychodziło. Dwójka najlepszych znajomych z czasów Bridges zajęła się muzyką i tekstami. To przy niedocenionym i inspirującym wsparciu Lauren i Heidi, ich ówczesnych dziewczyn, które w przyszłości zostały ich żonami i są z nimi do dzisiaj. Z kolei Morten miał wyglądać, bawiąc się kawalerskim życiem i utrwalać swoje wizualne pop-art. Jego wkład przy powstawaniu albumu ograniczył się tylko do wokalu, za to jakiego! Ot całe stare a-ha w jednym mrugnięciu oka. Poważniejsze, a jednocześnie zawadiackie teksty niech zaśpiewa nie mniej zawadiacki Morten.

How can I sleep with your voice in my head?

Elektryczne intro tytułowej piosenki albumu od razu wprowadza w nastrój i klimat z jakim spotkamy się słuchając tej płyty. Scoundrel Days to nastrojowi kawałek w którym całkiem sporo się dzieje. Do usłyszenia kilka zakresów wokalnych Mortena. Od niskich i niepokojących tonów w zwrotkach, po wysokie i długie w refrenie. Jeśli ktoś wtedy przed premierą nowego albumu wątpił jeszcze w umiejętności wokalne Harketa, to po wrzuceniu czarnego winylu na odtwarzacz i usłyszeniu takiego otwarcia, już raczej nie miał wątpliwości. To wyciagnięcie tekstu na końcu przy słowach: through scoundrel days… zapowiadało, że podobnych atrakcji słuchając dalej, nie zabraknie. Świetnie brzmiący początek nowej przygody!

The Swing of Things to następny genialny eksperyment ze zmiennym tempem – huśtawka rzeczy z wyniosłym, pełnym nadziei refrenem. Synthpop z funkowym tłem wzbogacony dźwięcznymi gitarami country i świetnie zagraną perkusją przez Michaela Sturgisa. Piosenka The Swing of Things to taka rytmiczna ballada, która na równi z rozmyślaniami nad tekstem chce nas wyciągnąć na parkiet. Absolutna perełka i jedna z moich ulubionych piosenek zespołu, do tego super tekst Paula! Tylko on jeden mógł napisać: „Jak mogę spać z Twoim głosem w mojej głowie?” gdy ukochana była tysiące kilometrów od niego. Zakochani zrozumieją.

Please now, talk to me, tell me!

I’ve Been Losing You wydany dwa tygodnie przed albumem był jego pierwszym singlem promującym. Dla fanów czekających na nowość od zespołu mógł być małym zaskoczeniem. Brzmieniem piosenka w niczym nie przypominała poprzedniego albumu, a na pewno najpopularniejszej piosenki, która ciągle królowała na listach przebojów i parkietach – rysunkowej Take On Me.

I’ve Been Losing You było i ciągle jest brzmieniem pop rocka! Świetne harmonie łączą się z miażdżącą perkusją i gitarami w szybkim wspólnym rytmie. To ta muzyczna dojrzałość o której wcześniej wspomniałem. Kto nadążał za zespołem i wywiadami z epoki jakich mnóstwo udzielali, wiedział że to zamierzony kierunek. Nowy numer sygnalizował chęć a-ha do zdystansowania się od wyłącznie łatwego popu. Dla mnie tym kawałkiem udowodnili, że nie byli wtedy tylko chłopakami z plakatów Bravo porozwieszanych w pokojach fanek, a potrafili grać i pisać fantastyczne piosenki. To jest jedna z nich.

Album został wydany w październiku, także domyślam się, że mamy genezę tytułu kolejnej piosenki October. Po trzech wcześniejszych w których gitary, perkusja i syntezatory dostały nieźle po wzmacniaczach, tutaj tempo dramatycznie zwalnia i wprowadza chwile wytchnienia. Kroki po deszczowej październikowej ulicy Londynu i chrapliwy głos Mortena wprowadzają w jazzowy ton oraz chłodny klimat jesieni. Dali ścieżką numer cztery odpocząć instrumentom oraz oczywiście Harketowi. Inaczej zdarłby sobie głos na tych wysokich tonach i nie usłyszelibyśmy go w fantastycznym…

Manhattan Skyline

To jedna z tych piosenek za którą uwielbiam a-ha. Epickie Manhattan Skyline to arcydzieło i jak nie lubię nadmiaru takich słów, to w tym przypadku wcale nie boję się ich użyć. Tylko jak ją opisać słowami?

Jednocześnie delikatna i zuchwała z nastrojem tam i z powrotem. Chwile melancholii i spokoju w zwrotkach w niespotykanie dziwny ale i przyjemny sposób łączą się z miażdżącymi gitarami i perkusją oraz gniewnym i ostrym wokalem w refrenie. To jest pop-rock w najlepszym wydaniu. Wspaniały. Swoją drogą zawsze sie nad tym zastanawiam, jak bardzo podobają mi się tak nastrojowo zmienne piosenki. Tutaj za spokojną część odpowiadał Magne, który rozpoczyna utwór klawiszami syntezatora. Mocniejsze, wręcz hard rockowe brzmienie z gitarowym riffem to dzieło Paula. Piosenka w każdym swoim aspekcie robiąca różnicę, oryginalna, ambitna.

Dużo wartości wnosi również sam tekst, którego autorami również jest ta dwójka. Moment gdy oszalały z miłości Morten pretensjonalnie i w gniewie wykrzykuje „Jak możesz mówić że nie próbowałem!?” jest świetny! Czy z męskiej perspektywy mogę coś dodać? O uczuciach do dziewczyny ciężko mówić, ale czasem lepiej żałować co się powiedziało, a nawet wygłupić, niż żałować, że się nawet nie spróbowało. Inaczej zeżre Cię sumienie, coś co boli, gdy wszystko inne czuję się dobrze. Także do dzieła panowie!

So I read to myself, a chance of a lifetime to see new horizons… – kocham ten wers!

Teledysk do Manhattan Skyline został wyreżyserowany przez starego znajomego Steve’a Barrona. Kolejny raz w karierze a-ha mamy rysunkowe elementy. Tym razem są to animacje typu połącz kropki. Poza nimi krzyżówka, maszyna drukująca i przebitki artykułów w różnych językach. To wszystko dlatego, że teledysk zainspirowany był papierem gazetowym i przenoszeniem przez niego informacji. Gazeta na końcu wideo to Aftenposten, największy wydawca w Norwegii. Osobiście zarówno z redakcjami, tworzeniem treści jak i drukarniami mam x lat zawodowego doświadczenia, także bardzo dobre skojarzenia.

Cry Wolf

Był singlem promującym i odniósł sukces, to jednak Cry Wolf jakoś nigdy nie wpadł mi w ucho. Ten numer to stylistycznie takie 'wczesne’ a-ha i mimo, że zespół muzycznie dojrzewał, to zabawa popowa którą tu słychać, nie poszła całkiem w odstawkę. Trzyma poziom Cry Wolf ale chyba za bardzo zachwycony jestem innymi kompozycjami z albumu żeby się nim zachwycać. Dodatkowo drażni mnie jeszcze ten krzyk/motyw woo woo w refrenie.

Abstrahując od samej muzyki, teraz taki mój mały statement. Wstęp do Cry Wolf i słowa „Night I left the city, I dreamt of a wolf” napisała Lauren, wtedy 15 letnia dziewczyna Paula. Dobrze, że panowie tworzyli kiedyś, bo obecnie zostali by oskarżeni w ramach akcji #MeToo. Ewentualnie taki jeden wers byłby podstawą dla jakieś porzuconej dziewczyny, by po x latach przypomnieć sobie i żądać odszkodowań za to, że była w jakiś sposób wykorzystana. Jestem oczywiście przeciwko jakiejkolwiek przemocy, nadużyciom itp. ale śmieszą mnie ta i wszystkie jej podobne akcje. Koniec.

We’re Looking for the Whales to skoczny, elektroniczny i podnoszący na duchu synthpop. Podoba mi się tempo, wciągający rytm i chwytliwy refren. Refren, który wbrew skojarzeniom nie opowiada o szukaniu wielorybów i nie jest żadnym hymnem środowiskowym. To taka romantyczna metafora. Wczesne pomysły na niego powstały jeszcze na samym początku znajomości członków zespołu i przez kilka lat były tylko zlepkami idei na dźwięki i słowa. To że akurat wpadły wieloryby, ich motyw, było raczej dziełem przypadku i pozytywnej kreatywności. Obecnie widok starszych panów śpiewających o wielorybach jest trochę zabawny, ale wbrew pozorom to bardzo koncertowa piosenka!

Maybe I was joking?

The Weight of the Wind przyjemny w odbiorze kawałek, który ma świetnie akcentowane zwrotki i wybuchowy refren, jednak brakuje mu czegoś, co wyciągnie go ponad przeciętność. Z tym że linia przeciętności na tym albumie jest zawieszona bardzo wysoko. Chyba najbardziej ze wszystkich pasowałaby swoją stylistyką na wydany rok wcześniej Hunting High And Low.

Następny w kolejce to ponownie radośnie zakręcony i trochę głupkowaty Maybe, Maybe. Powtarzalne ale nie przeszkadzające brzmienie, no bo jak można go nie lubić?

Album kończy stworzona w możliwie najbardziej dramatycznej aranżacji ballada Soft Rains of April. Wszystko w oparciu o sprawdzony już schemat spokojniejszych zwrotek i dynamiczniejszego refrenu. Napisana w oparciu o syntezatorowe smyczki, które dają Harketowi idealny fundament do zaprezentowania po raz kolejny wokalu w wielu skalach. Przejście z jednego do drugiego tonu zupełnie naturalnie w ciągu kilku sekund. Od głośnego hymnu po przyciszone szeptem over

Wulkan Haleakalā, Hawaje

Okładka niejako odzwierciedla udział tej trójki w produkcji albumu. Autorem zdjęcia jest Knut Bry, norweski fotograf towarzyszący zespołowi podczas trasy koncertowej. 8 sierpnia a-ha grało otwarty koncert w Waikīkī Shell, a samo zdjęcie zostało zrobione na szczycie wulkanu Haleakalā. Na pierwszym planie mamy profilowy kawałek twarzy Mortena. To on wizualnie z zespołem jest najbardziej kojarzony. Na drugim planie, a jednocześnie w centrum kadru znajdują się Paul i Magne. Są pokazani w większej formie, całe twarze i tułowia. Fundament albumu czyli muzyka i teksty w centrum to coś co doceniamy później. Pierwszym co słyszymy i w mediach dostrzegamy jest Morten.

Scoundrel Days jako soundtrack życia

Dopiero po dobrym poznaniu albumu doceniam inspiracje czerpane od ludzi, różnych kultur i miejsc o których zwiedzaniu a-ha jako muzycy, jeszcze rok wcześniej mogli tylko marzyć. Jednak spełniło się i myślę, że była to najlepsza z możliwych artystycznych inspiracji. Zwłaszcza, że jeszcze nie tak dawno wcześniej, przed sukcesem Take On Me siedzieli na minimalnym budżecie w czynszowym mieszkaniu, będąc blisko powrotu na tarczy do Norwegii.

Miałem szczęście poznawać te piosenki w tym samym wieku w jakim byli oni, gdy je tworzyli. Można się zaśmiać, ale w jakimś tam małym stopniu również się z nimi utożsamiać. Sam jestem pozytywnym gościem i nie mam problemu by komuś – jej, coś w takim muzycznym tonie wykrzyczeć.

Z poznawaniem świata i samego siebie, większymi i mniejszymi zmianami życiowymi, zauroczeniami i rozstaniami. Muzyka i to czego słuchamy podczas bardzo intensywnych czasów, bardzo mocno wgryza się w pamięci i zostaje na zawsze. Piosenki ze Scoundrel Days to niewątpliwie mój soundtrack młodości, a sam album w swojej kategorii pop-rock jest doskonały!