a-ha - Stay on These Roads

Stay on These Roads to trzeci i ostatni album a-ha z lat 80. który został nagrany w czasie, gdy zespół był u szczytu swojej sławy. Po genialnych poprzednikach jest odrobinę słabszy, ale tylko i wyłącznie na ich tle! Sam w sobie ta kawał porządnej muzycznej historii pomalowanej wyrazistymi barwami norweskiej flagi.

Ze studyjnej perspektywy wszystko zostało wyprodukowane profesjonalnie. Mi jednak brakuje tutaj nieco rockowej energii i hymnów dla pokoleń w stylu tych ze Scoundrel Days (1986). Przez to na mającym premierę 3 maja 1988 roku albumie mamy małą stagnację, a w oczy bardziej od muzyki rzucają się policzkowe kości Mortena z okładkowego zdjęcia.

Album na siebie zarobił i był sukcesem w Europie oraz Ameryce Południowej. W USA jednak o zespole praktycznie zapomniano – przynajmniej na listach przebojów. W swojej biografii Paula Waaktaar wspomniał, że w czasie powstawania Stay on These Roads bardziej zainteresowany był amerykańskim rynkiem muzycznym niż europejskim. Chciał skupić się na tamtejszych odbiorcach i pójść produkcyjnie w styl i brzmieniowe gusta USA. Innego zdania był Magne i Morten. Myślę, że takie wewnętrzne rozdarcie miało znaczący wpływ na ostateczny efekt. Wtedy też Paul przeprowadził się na stałe do USA, gdzie mieszka do dzisiaj i od x lat jest amerykańskim obywatelem. Pozostała dwójka została w Europie.

Stay On These Roads

Piosenką otwierającą album była tytułowa Stay on These Roads. Pod względem sukcesu i popularności do dzisiaj jeden z największych i ponadczasowych przebojów zespołu. Przepiękna ballada w middle tempie i klimacie wczesnych lat 60. Morten wchodzi tutaj z wokalem na swój własny sposób i sprawia, że utwór płynie dokładnie tak jak nam zagrali. Gdy tylko się w nią wsłuchasz, nie pozbędziesz się tej melodii z głowy już nigdy. W przeciwieństwie do innych utworów albumu, ten jeden powstał bardzo szybko i sprawnie, a wszyscy trzej panowie byli jego autorami.

W momencie wydania piosenki wiosną ’88 jako singel promujący – również po raz pierwszy na CD, z miejsca stała się hitem w całej Europie. Do dzisiaj jest stałym punktem każdego koncertu, często w towarzystwie światełek. Jeśli chodzi o takie balladowe tempo, to moja ulubiona piosenka w całej ich karierze.

Andy Morahan był reżyserem teledysku, który nagrano na wybrzeżu Anglii w mieście Aldeburgh. Zespół jeździ motocyklami z przerwą na stacji benzynowej. Retrospektywny klimat, który dobrze wpisuje się w nieco pomieszane słowa i brzmienie całego kawałka. Z kolei skórzane kurtki, jasne jeansy i bandany to ponadczasowe kroje, które nie są zarezerwowane tylko dla fanów Depeche Mode. Autorem zdjęcia na okładkę singla był nie kto inny jak Just Loomis, lecz o nim więcej potem.

Krew która porusza ciało

The Blood That Moves The Body ma tajemniczy charakter z chwytliwym refrenem trochę podobnym do motywu Jamesa Bonda. Przez aranżację orkiestry sprawia, że brzmi trochę dziwnie, ale ogólnie łatwa do słuchania. Wydana została jako singiel prezentujący nowy muzyczny image zespołu AD 1988. Przebojem jednak nie została. Słowa do niej Paul napisał, będąc zainspirowany japońską literaturą i kulturą, której doświadczył, odwiedzając ten kraj podczas trasy koncertowej.

Zabawne, letnie i oczywiście chwytliwe Touchy to kawałek, który śmiało mógł pojawić się na obu poprzednich albumach. Kolejny singel i pierwsza piosenka na Stay On These Roads, która mogła przywodzić na myśl 'starsze’ syntezatorowe a-ha. Zakręcony teledysk wpisuje się aż nadto w urlopowy klimat.

Z następnym utworem This Alone Is Love wracamy z urlopu. Wysokie refreny i melancholijne zwrotki gdzie wokal Mortena jest rozciągnięty na wszystkich poziomach to jej cecha charakterystyczna. Sama w sobie średnia piosenka, ale to właśnie ten głos w moich uszach robi różnicę i jest jej najmocniejszym punktem.

Hurry Home to funkowe beaty i klasyczne miękkie pop rockowe gitary. Trochę w dyskotekowym stylu późnych lat 80. Eksperymentalne pomysły, które albo zostają w głowie na zawsze, albo wpadną w ucho i wypadną drugim – jak u mnie. Również słabszy kawałek.

W obliczu śmierci

The Living Daylights to obok Stay On These Roads największy przebój albumu i moim zdaniem jeden z najlepszych muzycznych motywów Jamesa Bonda ever. Jego autorem na w spółkę z Paulem był John Barry, który stworzył soundtrack do wcześniejszego bondowskiego filmu Zabójczy Widok (1985). Wtedy motywem przewodnim była piosenka A View to a Kill w wykonaniu Duran Duran. Okazała sie ona wielkim sukcesem i John postanowił pójść kolejny raz tą samą drogą. Przy nagrywaniu ścieżki dźwiękowej do W obliczu śmierci (1987) chciał nawiązać współprace z jakimś top zespołem będącym akurat w trendzie. Na początku grani byli Pet Shop Boys, ostatecznie padło na a-ha, którzy udowodnili, że mogą stworzyć piosenkę na zamówienie.

Singel promujący The Living Daylights został wydany na premierę filmu z jego ścieżką dźwiękową latem ’87, a więc na długo przed albumem. Z tego też powodu mamy dwie wersje piosenki: filmową i albumowa. Tą drugą a-ha dodatkowo nieco przerobili, dodając trochę więcej swoich brzmień. Można posłuchać i wyszukać różnice. Powstał też okolicznościowy teledysk jako laurka dla fabuły filmu. Morten gra w nim rolę agenta 007, a na promujących plakatach logo zespołu stało się pistoletem.

Z ciekawostek – to zespół nie stawił się na londyńskiej premierze filmu 29 czerwca, co wywołało niemałą sensację. Jak ktoś kto nagrywa motyw przewodni, mógłby nie pojawić się na uroczystej premierze? W rzeczywistości musieliby przerwać trwająca trasę koncertową i przylecieć do Londynu na dosłownie kilka godzin z drugiego końca świata – Japonii. Nie chcieli jednak zawieść publiczności i odwołać koncertów: 29 czerwca w Osace i 30 czerwca w Kobe. Chłopaki wspominali w swoich biografiach o złości na niedogadanie kontraktu promocyjnego i bezsilności w próbie jego zmiany.

Lauren, nie ma rzeczy na zawsze

There’s Never A Forever Thing to kolejna nie przebojowa piosenka, w której największą wartością w całej swej oktanowej świetności jest głos Mortena. Paul napisał ją dla dziewczyny Lauren po śmierci jej ojczyma. Minimalistycznie, wręcz chicho zaśpiewana i oparta na akustycznych dźwiękach duetu pianino/perkusja kołysanka dla ukochanej. Tak się zastanawiam, kto w tamtych latach mógł równie dobrze pociągnąć taki kawałek? George Michael? Bryan Adams? Ogólnie chyba mało było i jest piosenkarzy, którzy zaśpiewaliby There’s Never A Forever Thing w tak emocjonalny sposób jak Morten. Brazylia dostała ją jako singel na wyłączność, bo to właśnie w Ameryce Południowej z dwurocznym opóźnieniem zaczynała się a-hamania.

Out Of Blue Comes Green ze swoimi 6 minutami i 42 sekundami to najdłuższy utwór a-ha z lat 80. i jeden z najdłuższych w karierze. Zdecydowanie nie radiowy i nie telewizyjny. Jednak gdyby była krótsza, to prawdopodobnie nie udałoby się zmieścić jej całej epickości. Stylem trochę przypomina balladę Hunting High And Low. Wokalnie natchniona – tak, to dobre słowo, z minimalistycznymi klawiszami, gitarami i fletem jest jednak od niej zdecydowanie lepsza. Piosenka jest jedną z najlepszych na całym albumie. Lubię bardzo! O wokalu nie będę się powtarzał, wystarczy posłuchać go w tym fragmencie Don’t matter, my eyes have seen… for better, out of blue comes green…

I’ve done all I can do

Po rozciągniętej balladzie następny jest You Are The One. To kolejny po Touchy letni i lekki popowy singiel. Słyszymy w nim skompresowanie najbardziej charakterystycznego stylu a-ha lat 80. Zawadiacki, dynamiczny, a jednocześnie minimalistyczny przebój z popisem Harketa. To prawdopodobnie dlatego, że pierwsze pomysły na niego sięgają jeszcze zamierzchłych czasów Bridges i najstarszych notatników Paula.

Album kończy bardzo nietypowy You’ll End Up Crying, który nawet po latach od usłyszenia jest dla mnie trudny do opisania. Zaczyna się kowbojską harmonijką, która bardziej kojarzy mi się z siodłem konia Clinta Eastwooda. Na szczęście jakieś skrzypiące trąbki i latynoskie rytmy trwają tylko dwie minuty. Naprawdę nie wiem co chcieli nim pokazać. Chyba taki mały żart na zakończenie.

Spekulacje i niespełnione życzenia

Mimo, że producent albumu Alan Tarney kolejny raz wywiązał się ze swojej pracy, to mniej więcej w tym samym czasie współpracą z a-ha zainteresowany był nie kto inny jak sam Giorgio Moroder! Skończył on właśnie pracę nad soundtrackami do filmów Top Gun (1986) oraz Więcej niż wszystko (1987) i rozglądał się za zespołem oraz nowymi doświadczeniami. Przez wytwórnię zostało ustawione nawet spotkanie w studiu w Los Angeles, do którego koniec końców nie doszło. Trochę szkoda zaprzepaszczonej szansy na sukces nie tylko w Europie, ale przede wszystkim w USA. Taką szansą moim zdaniem niewątpliwie byłaby współpraca z królem elektronicznych brzmień, sympatycznym Włochem Giorgio.

Just Loomis to a-ha

O ile okładkowym zdjęciem Scoundrel Days było akurat to zrobione na szczycie wulkanu Haleakalā, tak Stay on These Roads to artystyczny powrót sprawdzonego i nieodżałowanego Justa Loomisa. Jest autorem zdjęcia okładki albumu, jak i zdjęć okładkowych pochodzących z albumu singli oraz ogólnych materiałów promocyjnych.

Sama okładka albumu wykorzystuje to samo zdjęcie, co wydany wcześniej singel tytułowej piosenki. Zdjęcie jest niewyraźne i można dostrzec na nim rozmyte twarze innych ludzi. Pomysł ten sam co przy Hunting High and Low. Tutaj na albumie owo zdjęcie jest pod jakimś szkłem. Do tego sznurek/rzemyk, siatka, połamane szkło, ogólnie fajny pomysł. Wydajesz singel w marcu ze zdjęciem zespołu, a za kilka miesięcy to samo zdjęcie tylko w innej – bogatszej scenerii jest na froncie nowego albumu. Później w historii to wiem, ale czy robił tak ktoś wcześniej?

Przeglądałem dokładnie zawodowe portfolio Justa. Obiektyw aparatu tego urodzonego w Reno fotografa jest ściśle związany z najbardziej ikonicznymi zdjęciami zespołu a-ha z lat 80. i 90. Również z pojedynczymi w latach późniejszych, chociażby tymi z Cast in Steel (2015). Czy tym właśnie nie jest popkultura? Mieszanką dźwięków, obrazów oraz tego jak je odbieramy i w naszej głowie łączymy?

Ósma dekada dobiegała końca, a Stay on These Roads mimo przyjemnej muzyki była nieco słabsza od swoich dwóch poprzedników. Jednak to razem z Hunting High and Low (1985) i Scoundrel Days (1986) stanowi całość i wielką trójkę. Pewną muzyczną historię zamkniętą w trzech aktach, zamkniętą w nostalgii i wizerunku a-ha z jakim obecnie najbardziej są kojarzeni.

Więcej o muzyce zespołu pod tagiem a-ha