rozmyte zdjęcie a-ha

Hunting High And Low to 10 ścieżkowa kolekcja piosenek o dorastaniu która błyszczy do dziś. Jeden z najlepszych synthpopowych albumów lat 80. i jeden z najbardziej udanych debiutów w muzycznej historii. Sam zespół a-ha to moim zdaniem największy wkład Norwegii nie tylko w muzykę, ale ogólnie w światową popkulturę. To właśnie z tego albumu pochodzi międzynarodowy hit – piosenka Take On Me. Dla radiowych słuchaczy muzyki często ich jedyna wizytówka – a to jest błąd! W rzeczywistości nigdy nie była jedyną wartą uwagi kompozycją z tego krążka. To tylko zaproszenie do muzycznej norweskiej przygody.

Wszystko zaczęło się 1 czerwca 1985 roku w USA. Europa na swoją premierę musiała poczekać kilka miesięcy do 28 października. Wtedy na sklepowych półkach pojawiła się okładka z nieco rozmytym, czarno białym zdjęciem. Jednak nawet gdyby tego nie do końca wyraźnego zdjęcia nie było, ludzie wiedzieliby czego i kogo szukać. To dlatego, że podbijający listy przebojów singel Take On Me wprowadził już do medialnej świadomości nazwę, a przede wszystkim image zespołu a-ha. W obieg wraz z kolejnymi występami w TV, trafiła też informacja, że potomkowie Wikingów wkrótce wydają swój pierwszy album. Dokładnie w takiej atmosferze Hunting High And Low miał swoją premierę i na sklepowych regałach nigdy nie zdążył się zakurzyć.

Początek a-hamani

Pomimo wyjątkowości i uzasadnionego piękna każdego z kolejnych LP w dyskografii a-ha, wielu fanów, zwłaszcza tych którzy kochają muzykę nowej fali, wydaje się zawsze wracać do tego pierwszego jako najlepszego. Często wyłącznie dla muzycznego komfortu i nostalgii. Jednak nawet wyłączając nostalgię i mocno związane z nią starsze pokolenia, również dla młodych muzycznych odkrywców album Hunting High And Low robi różnicę. Po dekadach od premiery wciąż otrzymuje wysokie noty. Nie tylko od branżowych krytyków i recenzentów, ale również od nowych fanów dopiero co odkrywających muzykę zespołu.

Jeśli ktoś szuka charakterystycznych brzmień, to krążek Hunting High And Low uchwycił to, co było atrakcyjne dźwiękowo do uchwycenia w popowej muzyce lat 80. Warstwy melodii sterowanych syntezatorem i subtelne ozdobniki gitarowe. Wzorzyste uderzenia perkusji, melodyjne linie basu, a w przypadku a-ha również potężny oraz wielooktawowy głos nie mniej charyzmatycznego frontmana Mortena Harketa.

Syntezator, gitara i kreskówki

Hunting High and Low rozpoczyna się kultowym już Take on Me. Historia tej piosenki i teledysku to materiał na scenariusz, którego motywem przewodnim powinno być stwierdzenie by nigdy się nie poddawać. Piękna inspiracja na życie, o której aby się więcej dowiedzieć, zapraszam tutaj. Z kolei czyniąc długą historię krótką: Take On Me zaczyna się napędzającymi rytmami perkusji i charakterystyczną melodią klawiszy syntezatora przypominającą staccato. Do tego zawadiacki tekst podbity w refrenie wysokimi tonami głosu Harketa. To jeden z niekwestionowanych i ogólnoświatowych przebojów ósmej dekady.

Anegdota. Lato 2010. Miałem w telefonie wycięte trzy charakterystyczne sekundy samej melodii z Take On Me i ustawione jako dzwonek wiadomości. Siedziałem w kawiarni, gdy po przyjściu smsa nieznajoma ze stoliku obok, zwróciła się do mnie z tekstem: „Hej, to aha?!”. Tak się poznaliśmy.

Charakterystyczną cechą następnego utworu Train of Thought jest włączenie w jego aranżację dźwięku marimby. Dobra, bardzo żywa i dynamiczna piosenka. O ile już w poprzedniczce można było go usłyszeć, to dopiero tutaj wokal Mortena na wysokich obrotach był nie do powstrzymania. Dał czadu w studiu pod maksymalną skalę jaką mikrofon mógł zarejestrować. Teledysk do Train of Thought wykorzystał sprawdzone rysunkowe motywy. Rysunki, które w oryginale de facto były inspiracją do powstania klipu Take On Me – zainteresowanych odsyłam tutaj. Głowy w Warner Music słusznie uznały, że przy tak pozytywnym odbiorze przez publikę premierowego teledysku, na tych komiksowych tematach trzeba pojechać dłużej niż tylko raz. Z tego też powodu, i swojej marketingowej atrakcyjności, Train of Thought został wydany jako trzeci singiel promujący debiutancki album.

Hunting High and Low – polowanie na emocje

Następny w kolejce jest tytułowy Hunting High and Low. Tekst, względne spokojne tempo i łagodne wejście wokali nadają piosence introspektywny charakter. Również wkomponowany dźwięk mew wzmacnia tęskny, a wręcz melancholijny nastrój, czyniąc ją bardziej niezapomnianą. Niezapomnianą dla większości ponieważ osobiście nie jestem jej fanem i wybrałbym tytuł innej piosenki jako nazwę albumu. Obiektywnie przepiękna ballada! Subiektywnie jednak nieco rozwleczona i zbyt spokojna, którą większość lubi, a wręcza uwielbia – to w niemieckojęzycznych krajach, a ja wręcz przeciwnie. Nigdy nie reprezentowała tego, za co polubiłem ich muzykę, a dla norweskich ballad nagranych w Londynie czas jeszcze nadejdzie.

The Blue Sky niestandardowo zaczyna się refrenem i jako całość jest dość przeciętnym utworem. Bez tego pazura który mógłby przyciągnąć i na dłużej zatrzymać słuch w skupieniu. Ot taki mały wypełniacz jako eksperyment, który obecnie tak jak i kiedyś, nie przebija się w świadomości jako coś wyjątkowego. Przeważnie pomijany.

Pod względem brzmieniowym Living a Boy’s Adventure Tale można potraktować jako kontynuację Hunting High and Low. Nostalgiczny i retrospektywny utwór z pięknym instrumentalnym wejściem prowadzonym przez flet. Emocjonalna piosenka z przejmującą melodią i w pewien przyjemny sposób senną atmosferą. Niczym kołysanka na dobry dzień albo sen na jawie. Słowami mówi o poszukiwaniach sensu, miłości w wielu twarzach i trudnych zderzeniach z rzeczywistością młodych ludzi. Błyszczy w kilku skalach intrygująca barwa głosu Harketa i jeśli tylko złapiemy jej melodię, zmienia utwór w wyjątkowe doświadczenie. Jedna z pierwszych jeszcze w Norwegii napisanych piosenek zespołu. Zdecydowanie mocny punkt wydawnictwa i jedna z moich ulubionych, którą jak na wieloletnią karierę fana doceniłem dość późno.

The Sun Always Shines on TV

Drugi singiel z albumu który znalazł się na czołówkach list przebojów to The Sun Always Shines on TV. Od początkowego fortepianowego wstępu, przez wersy liryczne, aż do wyniosłego ostatniego wokalu to najbardziej majestatyczny i dramatyczny moment w całym debiutanckim dziele a-ha. Niezwykle potężna, niemal rockowa piosenka jest absolutnym ulubieńcem fanów – moim zdecydowanie! Mamy tu połączenie najlepszego rodzaju popu lat 80. i rocka, a dzięki ekspresyjnemu śpiewowi Mortena i bogatej kompozycji jest moim zdaniem jednym z najlepszych utworów a-ha w całej karierze. Szczególnie jej wersje extended utwierdzają mnie w tym przekonaniu. Prawdziwie brzmieniowe i nastrojowe bogactwo. Świetnie jest słuchać live na koncercie przy żywych instrumentach. Wtedy chórem zaśpiewana prze publikę, zyskuje jeszcze bardziej!

Do tego sam jej tekst jest piękny. Zawsze mi się kojarzyło stwierdzenie że „Słońce świeci tylko w telewizji” z mediami ogólnie. Tylko w wirtualnym świecie jest zawsze dobrze i kolorowo, a wszystkie media z założenia przeważnie kłamią i są propagandą lub często naszym drugim ego – to social media. Rzeczywistość jednak nie jest taka kolorowa. Myślę, że każdy podobny do mnie – choć trochę marzyciel to jednak mocno stojący na ziemi – o tym wie.

Rzutem na taśmę – dosłownie i w przenośni, piosenka jako ostatnia trafiła na ten album. Gdy wiosną ’85 nagrywano ostateczne mixy już wcześniej wybranych piosenek, ta jedna była jeszcze wstępną wersją demo, którą na szybko i na kolanie kończyli w studiu nagraniowym. Być może przez najbliższe miesiące poprzedzające wydanie kolejnego albumu, pomysły na The Sun Always Shines on TV by się zmieniły. Nie wiem, ale jestem pewien, że czasem deadline pomaga.

W samym teledysku mamy kolejny raz szkicowe motywy. Rysunkowy Morten zostawia dziewczynę i znika z rzeczywistego świata z powrotem do tego komiksowego. Scenariuszowo niejako kończąc swój ziemski romans rozpoczęty w klipie Take On Me – znika i już nigdy nie wraca.

Gdy miłość jest powodem

Można posłuchać raz, ale niecałe dwie minuty dziecinnej i bardzo wolnej ballady And You Tell Me nie będą szczególnie przyjemne i nie zapadną w pamięci. Cukierek w cukrze niczym emocje zauroczonej czternastolatki. Przeglądając ilość odtworzeń i odsłuchów w serwisach z muzyką, ma ich sprawiedliwie najmniej z całej płyty. Zdecydowanie poniżej średniej i najgorsza na albumie.

Z kolei następny Love Is Reason wydaje się podążać za strukturalnym szablonem Take On Me i brzmi cudownie! Mam na myśli tempo i obecność zaraźliwej oraz mocno wpadającej w ucho melodii, wystukanej klawiszami syntezatora. Muzycznie prosty jednak bardzo wesoły kawałek, idealny by wykrzyczeć dziewczynie co jest powodem! Lekki i bezpośredni synthpop w pełnej klasie jako dobre potwierdzenie, że piękno często tkwi w prostocie. Myślę, że tak jak w melodiach, tak i w uczuciach nie ma co czasem na siłę kombinować i wymyślać.

I Dream Myself Alive to kolejny parkietowy „tuper” z kontemplacyjnym tekstem osadzonym w tanecznym rytmie. W czasie przygotowywania albumu wiosną ’85, Paulowi i Mortenowi udało się na kilka dni uciec z deszczowego Londynu do Hiszpanii gdzie został napisany. To stamtąd inspiracje na takie, a nie inne klimaty i myślę, że napisana w Londynie brzmiałaby inaczej.

Ostatnia na albumie to zarówno melodyjna jak i mistyczna Here I Stand and Face the Rain. Bardzo bogato zaaranżowana piosenka z nieco sakralnym klimatem, gdzie po raz kolejny głos Mortena jest do usłyszenia w najróżniejszych wysokościach i tonacjach. Mocny akcent na zakończenie. Utwór przez swoje brzmieniowe bogactwo podkreśla prawo albumu do bycia uznanym za ten rodzaj muzyki na wysokim poziomie.

Okładka i nieodżałowany Just Loomis

Autorem zdjęcia z okładki jest Just Loomis, który był obecny podczas nagrywania żywych ujęć teledysku Take On Me. W tym samym czasie powstały również sesje zdjęciowe na potrzeby wydawnictwa i promocji. Między innymi ta sesja okładkowa. Ze wszystkich negatywów celowo wybrano jedyne nieco rozmyte i niewyraźne zdjęcie. Nie wiem co stało za takim wyborem. W każdym razie okłada w 1986 roku była nominowana do nagrody Grammy w kategorii „Album Cover of the Year”.

Z kolei teledyski: Take On Me i The Sun Always Shines on TV jesienią 1986 roku zostały nominowane łącznie do aż 11 nagród „MTV Video Awards”, ostatecznie zdobywając osiem z nich! Z dzisiejszej perspektywy o nagrodach nikt nie wie i mało kogo to interesuje. Jednak oba te teledyski i to jak zapisały się w popkulturze, wydaje się być obecnie najlepszym wyróżnieniem. Nie tylko dla zespołu, ale również dla ich reżysera Steva Barrona.

Hunting High and Low dobrze sie starzeje

Album kilka dekad od nagrania znakomicie się starzeje i obecnie to już modern classic. Sięgają po niego kolejne pokolenia muzycznych odkrywców, zapoznający się z twórczością Norwegów. Teksty piosenek jak na wtedy dwudziestoletnich chłopaków wcale nie zaskakują. Są pełne młodzieńczej naiwności, czasem buntu oraz eksperymentowania i odkrywania. Dobry mix inspiracji z jeszcze niepoznanego świata. Podobnie jest z samą muzyką i melodiami. Prosta, a bogata – parafrazując pewien filmowy cytat „Złote, a skromne”.

Alan Tarney, Tony Mansfield i John Ratcliff to trzej producenci którzy stworzyli Hunting High and Low. Patrząc na credits i na to kto odpowiadał za która konkretną piosenkę, można się zastanawiać, czy gdyby miał się podpisać pod całym albumem tylko jeden z nich, byłoby to z korzyścią czy jednak stratą dla przebojowości i sukcesu zespołu? A może właśnie ta trójka i idąca za tym różnorodność były kluczem do sukcesu? Moim zdecydowanym faworytem wybierając po ulubionych piosenkach, jest Alan Tarney. Prawdopodobnie podobnego zdania musieli być decydenci Warnera, ponieważ to jego wybrali i oddelegowali do kontynuowania współpracy z zespołem. W 1986 roku już jako jedyny odpowiadał za Scoundrel Days (1986). Drugi i zdecydowanie bardziej dojrzały album zespołu.

PS z perspektywy fana wspomnę, że każdy kto obsłucha się już i pozna swoje ulubione piosenki na pamięć, koniecznie niech sięgnie po ich alternatywne wersje pochodzące z jubileuszowych reedycji albumu. Jest kilka perełek do odkrycia.