W czasach świetności, latach 70. i pierwszej połowie 80. Electric Light Orchestra była jedną z największych i najważniejszych grup muzycznych na świecie pod wieloma względami. Ich sprzedane w wielomilionowych nakładach nagrania łączyły melodyjny pop rock ze wstawkami orkiestrowymi/symfonicznymi i wysokimi chórkami. Podczas koncertów, by realnie odtworzyć wszystkie bogactwa brzmień, nie raz potrzeba było wieloosobowego zespołu. Tak w studio, wszystkie one były dziełem jednego człowieka. Multiinstrumentalista, autor tekstów, producent i prawdziwy człowiek orkiestra Jeff Lynne. Minęło kilka dekad, a muzyczny świat zapomniał już o zespole jako ciągle aktualnym, traktując go raczej jako relikt przeszłości. Tak nagle i niespodziewanie, dziadek Jeff zaskoczył chyba wszystkich, wydając 1 listopada płytę From Out Nowhere. Bez wielkich zapowiedzi, promocji i całego branżowego splendoru, który de facto właśnie zaczął się sam, napędzony tytułową niespodzianką.
Magia Electric Light Orchestra
Album From Out Nowhere jest dokładnie taki, jak chciałaby sobie tego życzyć większość fanów. Jeff, sympatyczny anglik od lat mieszkający w Los Angeles, przywraca nim starą magię Electric Light Orchestra. Lecz nie o samą nową płytę tu chodzi, a o styl i jej charakter. Piosenki na niej bardzo przypominają te, które znam tylko z historii muzyki rozrywkowej i które są ode mnie dużo starsze. Także bardzo przyjemna niespodzianka, tych 10 nowych numerów w środku tej jesieni. Tworzą dla mnie pętlę czasu ze starym ELO, które pierwszy raz usłyszałem. Zespołem którego styl poznałem i dzięki któremu zespół trafił do moich ulubionych. Tak jak i kiedyś, tak i teraz muzyczne 'nowości’ umilają czas i wiem, że zostaną na moich playlistach zdecydowanie dłużej niż aktualny popremierowy okres.
To jest też zawsze pozytywne doświadczenie, gdy ludzie, którzy od dawna mogliby nic nowego nie nagrywać, robią to nadal zamiast tylko liczyć tantiemy i wspominać stare czasy. Myślę, że cały ten album może być dla kolejnego pokolenia muzycznych outsiderów, takim odkryciem Orkiestry, jak dla mnie swego czasu były Out of The Blue (1977), Discovery (1979) czy ulubiony Time (1981).
One More Time
Moim zdaniem jeden z wersów piosenki świetnie nadaje się do opisania ponad 70-letniego Jeffa, który siedział w studiu tworząc ten materiał.
But you can never change, You just keep on being’ you
Jeff Lynne’s ELO – Help Yourself (2019)
Zgodnie z panującą modą cały album jest do odsłuchania na oficjalnym kanale, tutaj. Fani i tak go kupią 🙂
Aktualizacja z 08.11.19. Album From Out Nowhere został numerem 1 na listach sprzedaży w Wielkiej Brytanii. Ostatnim studyjnym albumem Electric Light Orchestra, który znalazł się na tym miejscu, był Time w sierpniu 1981 roku. Gratulacje powrotu po 38 latach do czołówki Jeff!
Co o albumie mówi sam Jeff Lynne?
Album i jego powstanie było silnie umotywowane nowym źródłem energii i motywacji. Tą motywacją była dla Jeffa pierwsza od 1985 roku wielka trasa koncertowa, która odbyła się w latach 2017 i 2018. Trasa okazała się wielkim sukcesem, a on sam z towarzyszącymi muzykami i zespołem został świetnie przyjęty na wypełnionych do ostatnich miejsc stadionach. „Publiczność była fantastyczna! Niesamowite uczucie po tym jak porzuciłem koncertowanie live wiele lat temu. To wielkie emocje których się nie zapomina i które wracają. Po prostu wspaniale jest wyjść na scenę, aby usłyszeć reakcje ludzi na muzykę”
Duch radości i nadziei jest podstawą całego albumu. W formie swobodnego spokoju i przemyślanej melancholii. Słychać to już w tytułowej piosence, która jest preludium do całości, a w której narrator robi przygnębione wrażenie i szuka zbawienia. Dzięki wielowarstwowemu brzmieniu, z którego Lynne jest tak dobrze znany, piosenka wyraża autentyczne poczucie nadziei i optymizmu. To temat, który przenika cały album i nawet w momentach wypełnionych tęsknotą, jest jak przystało na ELO bardzo radośnie i instrumentalnie pozytywnie.
Time Of Our Life
Radość z powrotu na sceny koncertowe jest szczególnie zauważalna w dwóch utworach. Pierwszy z nich to One More Time, który opowiada o wspólnym, wraz z fanami i muzykami, powrocie na trasę koncertową kolejny raz. Drugim utworem bezpośrednio nawiązującym do powrotu jest Time Of Our Life. W jego tekście Jeff przypomina grą słów triumfalny koncert przed 60 000 fanów na londyńskim stadionie Wembley w 2017 roku. Koncert, który swoją drogą został udokumentowany w postaci muzycznej składanki live i filmu koncertowego Wembley Or Bust. „Ta piosenka przypomina ten dzień” – powiedział Jeff. „Sentymentalnie w linie tekstu wbudowałem też zwrot z mojej starszej piosenki Telephone Line, podczas której na wspomnianym koncercie wszyscy włączyli się do wspólnego śpiewania”. Takie puszczenie oczka do fanów.
All My Love
To jedna z pierwszych piosenek, które napisałem na ten album. Najbardziej podoba mi się to, że tak naprawdę nie można powiedzieć, o co w niej chodzi i kogo dotyczy. To może być każdy: dziewczyna, żona, córka. Po prostu każda osoba i cała nasza miłość do niej. Piosenka, choć delikatna to jednocześnie o wielkim znaczeniu i uniwersalna.
Songbird
Powstała dzięki ptakowi, który za naszym oknem zbudował gniazdo. Nie zwróciłem uwagi na złożone jajka, tylko na młode pisklaki, które wykluły się w mgnieniu oka. Wychylając się z gniazda, wyglądały jakby krzyczały do mamy, daj nam jeść! przynieś kilka robaków!, a ptacza mama ciągle przynosiła. To była inspiracja dla tekstu ze szczęśliwym zakończeniem. Z przyjemnością napisałem tekst i piosenkę, w której dziewczyna powraca i nie odchodzi jak to przeważnie bywa w utworach bluesowych. Dziewczyna wraca i zostaje. Dla mnie zupełnie nowa piosenka bluesowa i w przeciwieństwie do tych w większości smutnych – ta jest wesoła.
Fanom nie pozostaje napisać nic innego jak dzięki Jeff! Młodszemu – mojemu pokoleniu, zaproponować pół godziny wśród dzięków stworzonych przez legendę.
Co do oceny płyty, trudno się nie zgodzić. Ale gdzie byłeś, człowieku przez ostatnie siedem lat? Bo to właśnie wtedy zaczęła się historia z reaktywacją ELO. W międzyczasie zdążyli nagrać ponownie zestaw starych przebojów, wydać płytę „Alone In The Universe” pokrytą platyną w UK i będącą na szczycie Billboardu, a także zagrać kilkadziesiąt koncertów dla potężnej widowni na całym świecie. Że wspomnę o 60 000 na Wembley w 2017. A o najnowszym albumie było wiadomo od marca 2019, więc jakie niespodziewanie????
„Alone In The Universe” oczywiście znam, ale zarówno o niej, jak i o trasie koncertowej nie napisałem, ponieważ ten blog nie jest codziennie aktualizowaną stroną z muzycznymi newsami i ma dopiero niecały rok. To tylko post o jednej płycie, a nie rozprawka o 7 letniej reaktywacji ELO. Dlaczego niespodziewanie? Sam nie śledzę na bieżąco losów ELO więc i o tej płycie dowiedziałem się dość niedawno. Poza tym, przeglądałem dokładnie trendy Google, ruch w sieci i zainteresowanie tematem mediów i „From Out Of Nowhere” zrobiło przez ten tydzień (i ciągle robi) zdecydowanie więcej szumu medialnego, aniżeli „Alone In The Universe” 4 lata temu. Myślę nie jestem jedyny, który sobie tym albumem „przypomniał” o Jeffie. Pozdrawiam.
Zgoda, to post o jednej płycie i chwała Ci, że w ogóle jest. Ale słowa: ” Minęło kilka dekad i gdy muzyczny świat zapomniał już o zespole jako ciągle aktualnym, traktując go raczej jako relikt przeszłości. Tak nagle i niespodziewanie, dziadek Jeff zaskoczył chyba wszystkich, wydając 1 listopada płytę „From Out Nowhere”.” jednoznacznie sugerują nie będącym w temacie, że to pierwszy, niespodziewany album od kilku dekad. A to kompletnie mija się z prawdą. Bo był „Zoom” w 2001, „Alone In The Universe” w 2015 i spora aktywność ELO w ostatnich kilku latach, Może to niewiele, ale jednak. I tutaj brak codziennej aktualizacji, ani profil blogu niewiele wyjaśnia. Nie, żebym się czepiał, chodzi mi jedynie o to, żeby nawet w sposób niezamierzony nie wprowadzać ludzi w błąd.
Nawiasem mówiąc nie dziwi mnie wcale, że nowa płyta robi o wiele większy ruch w sieci i szum medialny, bo jest zwyczajnie bez porównania lepsza od poprzedniczki i tu się w pełni zgodzę, że dopiero ten album stanowi prawdziwy come back Jeffa i ELO. Również pozdrawiam.
„Zoom” przeszedł bez większego echa, więc nie licząc „Alone In The Universe”, to naprawdę od dawna nie było większego boomu na ELO jak w tej chwili, z czego bardzo się cieszę. Dlatego tak napisałem. W końcu można usłyszeć w radiu kawałki, które nie pochodzą z lat 70. A wszystkich których wprowadziłem w błąd, z pewnością skoryguje ta konwersacja i Pańskie wypowiedzi, także dziękuję za komentarze.