Płyta od której rozpoczęło się szaleństwo zwane ABBA-manią. W 1975 roku, wszyscy powolutku już zapominali o Eurowizji ’74 i hicie Waterloo. Piosenka stała się jednym z sezonowych hitów i nikomu tak naprawdę nie zależało na tym, by się tym szwedzkim zespołem dalej zajmować. Wyjątek stanowili sami zainteresowani muzycy. Panowie Benny Andersson, Björn Ulvaeus oraz założyciel Polar Music, producent ABBY – Stig Anderson. To oni wzięli się do roboty i na bazie doświadczeń zebranych podczas wydawania wcześniejszej płyty, wypuścili na rynek swój trzeci, a w zasadzie drugi album, nazwany po prostu ABBA. Tutaj już nie było mowy o przypadku w ogóle. Każda piosenka dopracowana i napisana pod kątem odniesienia sukcesu komercyjnego. Płyta już w założeniach miała składać się tylko z przebojów.
Mamma Mia! Here we go again ABBA!
Całość otwiera piosenka Mamma Mia, będąca obecnie – od kilkunastu lat, wizytówką tej grupy. Jako pierwsi docenili ją Australijczycy, umieszczając ją na pierwszym miejscu swojej listy przebojów. Europa również bardzo szybko sobie przypomniała o kwartecie ze Szwecji i sprzedaż płyty zaczynała w szybkim tempie rosnąć. Odkurzono również album wcześniejszy Waterloo (1974), przez co i on w końcu doczekał się szerszego uznania.
Praktycznie wszystkie piosenki z tego albumu, stały się popularne i prawie każda z nich to obecnie już klasyk grupy. Słowo prawie się pojawiło, gdyż są dwie piosenki: Tropical loveland oraz Man in the Middle, które troszkę zaniżają całość. Spotkałem się swego czasu z krytyką piosenki Hey, Hey, Helen, ale nie zgadzam się ze złymi opiniami na jej temat.
Co do reszty, to wszyscy znający płytę jesteśmy zgodni. Mamma Mia, SOS, Bang-a-boomerang, I do, I do, I do, Rock Me, Intermezzo No.1, So Long oraz I’ve Been Waiting For You to wielkie przeboje, które wywindowały grupę na sam szczyt popularności. U nas w kraju zwłaszcza I do, I do, I do… zawładnęło salami dancingowymi. Stało się podstawowym przebojem, w repertuarze każdej szanującej się kapeli, grającej w ’75 do tańca. Młodsi zaś na dyskotekach do bólu męczyli Mamma Mia, SOS oraz Honey, Honey – z wcześniejszej płyty, nastawiając je na gramofonie podczas jednego wieczoru po kilka razy.
Stworzeni do odniesienia sukcesu
ABBA była jedyną grupą w tym czasie, która mogła pochwalić się aż tyloma przebojowymi piosenkami. Doczekali się też tą płytą sukcesu w Wielkiej Brytanii. Zależało im na tym szczególnie, z uwagi na dalsze możliwości jakie niosła za sobą taka popularność w tym kraju. Ten sukces to co prawda nie pierwsze miejsca na listach sprzedaży płyt, ale zostali dostrzeżeni, a to ważne i na początku drugiej dwudziestki, pod pozycją trzynastą można było już dostrzec tą, zapisaną kapitalikami nazwę albumu. Co innego single. Mamma Mia dumnie wniosła się na miejsce pierwsze! O popularności w Stanach Zjednoczonych, ABBA w tamtym czasie chyba nawet nie marzyła. Zresztą płyty Szwedów na tym etapie kariery, w USA łapały się na listach dopiero grubo w drugiej setce.
ABBA od samego początku zaprogramowana była na sukces komercyjny. Panowie w prowadzeniu zespołu w większości wzorowali się na tych samych mechanizmach co The Beatles. Zresztą do tej pory robią to z niebywałą precyzją i cały czas budują odpowiedni wizerunek. Björn z Bennym nastawieni byli na sukces całkowity, stąd była u nich taka dbałość o formę i dotarcie do możliwie jak największej grupy ludzi. Byli niezadowoleni z początku, gdy prasa potraktowała ich jako twórców jednego przeboju. Stale musieli coś udowadniać, a napędem była ich ambicja i strach przed niepowodzeniem. Stąd też należy tłumaczyć to, że w krótkim czasie nastąpił u nich aż taki wysyp pomysłów, do tego bardzo przebojowych. Björn i Benny od początku chcieli błyszczeć jako twórcy nie tylko przebojów, a wielkiej ponadczasowej muzyki. Zespół miał być do tego tylko narzędziem – nigdy celem.
ABBA i muzyka ambitna
Na tej, firmowanej tylko nazwą grupy płycie, panowie zamieścili swoją pierwszą kompozycję tzw. „popisówkę” możliwości. Jest nią oczywiście, wzorowana na kompozycjach muzyki klasycznej Intermezzo No.1. Tutaj po raz pierwszy, w przypadku tych dwóch panów, słuchacz może doznać uczucia, że oto muzykę robią ludzie, którzy to, potrafią ją tworzyć w szerszej perspektywie, niż jak by to sugerowały wszystkie inne, znane, miłe kompozycje i melodie. Swoją drogą, to była w 1975 roku spora odwaga umieścić taki utwór na płycie z pop piosenkami. Odwaga lub echo form progresywnych. Form, które w ’75 jeszcze wybrzmiewały w świecie i świadczyły o ambitnym podejściu do muzyki jako sztuki.
Do tej płyty, z całej dyskografii zespołu mam największy sentyment, bo to od niej rozpoczęła się moja przygoda z tą grupą. Byłem tym jednym z nielicznych szczęśliwców, którym udało się tę płytę zdobyć w chwili, gdy się ukazała nakładem polskiej fonografii. Nie kupiłem jej jednak, ale byłem posiadaczem, a sposób jej zdobycia nie napawa mnie dumą. Po prostu pożyczyłem ją od kogoś i trzymałem tak długo, że … (wstyd). Wiem, że nakład był spory, ale ABBA była wtedy na topie i płyta ta nie leżała na półce. Dostępna tylko spod lady. Wiele lat mi służyła. Obecnie mam wydanie szwedzkie, a co się stało z „moim” pierwszym egzemplarzem? Sam teraz bym chciał wiedzieć. Może oddałem? – nie pamiętam.
ABBA to definicja muzyki pop
Z tego albumu zawsze najbardziej podobał mi się utwór go zamykający, czyli rock’n’rollowa piosenka So Long. Podobna do Waterloo w swojej przebojowości, ale wydaje mi się, że z ładniejszą melodią. Mamma Mia nabrała u mnie statusu wielkiego hitu dopiero za sprawą wiadomego filmu. Wcześniej, była to po prostu jedna z wielu fajnych piosenek. Kawałek SOS również zawsze uwielbiałem, podobnie jak I Do, I Do, I Do…. Szczególne znaczenie ma dla mnie również Hey, Hey, Helen z uwagi na to, że tylko słuchając tej płyty, mam okazję słyszeć tę kompozycję. Podobnie zresztą z Bang-a-boomerang kończącym stronę A.
To jedna z moich płyt dzieciństwa, ale nawet bez tej dozy nostalgii, uważam, że jako płyta muzyki pop zasługuje na najwyższą notę w mojej pięciostopniowej skali, czyli pięć gwiazdek. Album ABBA to prawdziwy Rolls Royce w muzyce popularnej, niedościgniony wzór i definicja pojęcia muzyki pop w ogóle.
Gościnnie Krzysztof Sierszuła