Od ostatniego wspólnego występu mijało właśnie cztery i pół roku, gdy zespół a-ha ponownie stanął na scenie. Było to z okazji koncertu towarzyszącemu wręczeniu Pokojowej Nagrody Nobla – 11 grudniu 1998 roku. Od kilku lat istniała tradycja, że dzień po rozdaniu nagród odbywał się koncert. Zespół a-ha został zaproszony z wolną ręką wybrania dwóch utworów z dyskografii, które zaprezentuje. Panowie zgodzili się z tą małą różnicą, że o ile jednym z nich był The Sun Always Shines on T.V. tak drugim został napisany specjalnie na tę okazję Summer Moved On.
Mniej więcej w tym samym czasie i pomimo tego, że każdy z członków zespołu zajmował się własnymi projektami, stało się jasne, że nie będzie to jednorazowy występ. Zaproszenie przez organizatorów z Instytutu Nobla musiało zostać wysłane już x miesięcy wcześniej ponieważ jeszcze przed występem – dokładnie pisząc 4 grudnia, na konferencji prasowej zespół ogłosił, że planuje nowy album i trasę koncertową. Można stwierdzić że to właśnie Norweski Instytut Noblowski był zapalnikiem i popchał sprawy w takim kierunku. Sam występ i to jak entuzjastycznie panowie z a-ha zostali przez odbiorców i media powitani, spowodował, że solowe idee odeszły nawet nie na drugi, a na trzeci plan. Lont został odpalony, a palił się dość długo bo aż do 14 kwietnia 2000 roku. Wtedy to – kontynuując metaforę do Alfreda Nobla – wybuchł dynamit – płyta Minor Earth Major Sky.
Nowe milenium, nowe a-ha
Z czysto technicznych sprawa to doświadczony w branży Brian Lane został ich nowym menadżerem i był nim kolejne sześć lat. Sama umowa na płytę została podpisana z wydawnictwem WEA, będącym niemieckim oddziałem Amerykanów z Warner Music. W pracy nad albumem nie uczestniczył nikt z wcześniejszych współpracowników. To był start z czystą kartką. Przez to że Niemcy objęli pieczę nad produkcją, ostateczny miks przeprowadzili pracujący dla tego studia producenci. Byli to przede wszystkim Andreas Herbig aka „Boogieman” i Roland Spremberg. O ile Magne, Paul i Morten stworzyli 90% albumu – głównie w studio tego drugiego w Nowym Jorku, tak ostatecznie muzyczną całość dopieszczali wymienieni Niemcy. Nie byli oni amatorami ale nie byli też producentami z wielkimi sukcesami na koncie. Nazwałbym ich po prostu pracownikami.
Paul Waaktaar po latach nie ukrywał, że była to wtedy zbyt duża ekipa majstrująca przy muzyce. Nie był z tego do końca zadowolony, jednak umowy to umowy. Ich powrót miał nie być wyłącznie zachcianką, ale miał również finansowo opłacić sie tym, którzy w niego zainwestowali. W każdym razie, czasem ta mała cząstka w postaci osoby producenta potrafi zrobić ogromną różnicę. Co akurat w przypadku a-ha za sprawą chociażby historii Take On Me jest najlepszym przykładem.
Teraz gdy już wprowadziłem wszystkich zainteresowanych w mały rys historyczny, czas na muzyczne opowieści zgodnie z tracklistą albumu i nieco większe od zwykłej recenzji.
minor earth | major sky
Pomijając przygotowaną wcześniej na koncert Summer Moved On, to od Minor Earth Major Sky zaczęła się praca nad tym albumem. Część wersów pochodzi z czasów gdy Paul w połowie lat 90. zapisał je sobie w notatnikach. Zawsze w nich bazgrał, jak nie teksty to rysunki i nie ważne czy zespół istniał czy nie. Resztę czyli tekstowy refren i tytuł dodał Magne. Muzyka do niej to ich wspólna sprawa. Jako demo Minor Earth Major Sky miała więcej elektroniki i syntezatora a mało gitar. Osobiście niemiałbym nic przeciwko gdyby w takiej formie pozostała. Brzmiała ona podobne do wersji w jakiej grali ją podczas trasy Electric Summer z 2018 roku. Chociaż finalnie linia melodyczna po całej jej długości została, to ekipa producentów poszła w konkretne gitarowe rify jednocześnie wywalając klawisze. W efekcie mamy co mamy. Mimo wszystko jest to najbardziej przypominająca ich wcześniejsze dokonania piosenka na tym albumie. Przebojem wśród fanów została, je też ją lubię.
W założeniu Magne jej tytuł odnosił się do skandynawskiego stylu życia. To była też geneza zapisania go w takiej formie – minor earth | major sky na okładce. Jednak teledysk jaki do niej stworzono, nadał tytułowi jak i samemu utworowi totalnie innego, bardziej nieziemskiego znaczenia. Została tekstowo i wizualnie piosenką o poczuciu braku przynależności do rozległego wszechświata.
Wideoklip pięknie nakręcony w studiu w Czechach przez Phillipa Sthoelza, który to wysłał Norwegów na Księżyc! W teledyskowej fabule po wykonaniu misji, Magne oraz Paul wracają na Ziemię, zostawiając na Księżycu Mortena, który w swoim czasie miał w zwyczaju spóźniać się na wspólne odloty. Taki żart sytuacyjny. Z kolei skafandry jakie nosili ciągle wyglądają tak autentycznie ponieważ dokładnie tych samych użyto w filmie Apollo 13.
Małe czarne serce
Jako nieskończone wtedy demo Little Black Heart było próbowane przez zespół już na krótko przed ich pierwszym rozejściem się. Na początku lat 90. I przynajmniej jeśli chodzi o tekst, to by mi się zgadzało bo chociaż opowiada o smutku to jednak z nadzieją na przyszłość. Taka jest moja interpretacja. Brzmieniowo Little Black Heart to miks instrumentów smyczkowych, delikatnej elektroniki i gitary akustycznej. Słychać w niej ten vibe czwartego i piątego albumu. Morten śpiewa dość naturalnie bez wysokich i niskich wycieczek w skali. Kiedyś zapętliły mi się w głowie wersy refrenu: „You say it’s getting better, you say it’s allright…”. Myślę że wpada w ucho i wprowadza w styl jaki będzie dalej.
Aksamit
Velvet to drugi w karierze a-ha (po Crying in the Rain) cover. Jednak czy coverem można nazywać coverowanie samego siebie? Chyba nie. W każdy razie nie jest to taki sobie zwykły cover. Piosenkę Velvet w całości napisał Paul ze swoją żoną Lauren i w 1996 roku umieścił na swoim pierwszym solowym albumie. Poza Norwegią i bazą najwierniejszych fanów nie odniosła ona jednak sukcesu i rozgłosu. Jednak podczas pracy nad tym albumem wszyscy w zespole uznawali ją za perełkę i postanowili spróbować jeszcze raz. Tym razem z niewątpliwie większą siłą przebicia i medialną siłą powracającego do mainstreamu zespołu a-ha.
Mimo że aranżacje są podobne, piosenki wyraźnie się różnią. Sam jestem fanem zdecydowanie tej nowszej. Chórek w wykonaniu Simone Larsen nadaje piosence oryginalnego charakteru i najbardziej mi sie z nią kojarzy. Jest po prosty piękny, dodaje lekkości i fajnie płynie za każdym razem gdy się pojawia.
Chociaż Velevet nie stał się przebojem w momencie swojej premiery w żadnym kraju, to teledysk zwracał uwagę. Nawet dość wyraźnie. Mały skandal nie pomógł. Wyreżyserowany przez Haralda Zwarta przedstawiał zespół leżący martwy w kostnicy. Przed rozpoczęciem zdjęć każdy według własnego uznania wybrał sposób swojego fikcyjnego morderstwa. Paul został postrzelony, Morten porażony prądem w wannie, a Magne zamrożony razem z… gitarą. Zresztą co tu opowiadać, każdy może sobie go obejrzeć. Sceny balsamowania ich ciał przez ponętne pielęgniarki, które przybierały seksualne pozy wywołały oskarżenia norweskich mediów o filtrowanie zespołu z nekrofilią. Niesamowite. Mam nieodparte wrażenie że teraz, w tak wyuzdanym medialnie świecie nikt nie zwróciłby na to uwagi. Papierek lakmusowy obecnego stanu szeroko pojętej popkultury? Tak.
Czerwona okładka singla który jako trzeci (z czterech) promował album była autorstwa Magne. Jak wiemy sztuka malarstwa jest zaraz po muzyce jego równie wielkim hobby. Hobby które w latach bez pracy i tras a-ha znacznie rozwinął.
Lato odchodzi
Jak na wstępie wspomniałem, Summer Moved On została stworzona specjalnie na występ z okazji wręczenia Nobla. Zagrali ją wtedy w grudniu 1998 roku, jednak jeśli ktoś chciał jej posłuchać bądź kupić, musiał poczekać na nowe milenium. Dokładnie pisząc do 27 marca 2000 roku gdy jako singel miała premierę. Przez ten czas została lekko zmodyfikowana przez dodanie gitarowego solo w stylu flamenco, bardziej dramatycznych partii smyczkowych i pojedynczych klawiszowych ozdobników. W każdym razie okres czekania długi, bardzo długi. Dzisiaj w cyfrowym świecie coś niewyobrażalnego. Ludzie zdążyliby zapomnieć że coś x miesięcy wcześniej im się spodobało.
W przypadku Summer Moved On było inaczej. „Czasy” były inne. Piosenka w okresie popremierowej stała się przebojem w większości krajów europejskich, w tym na szczycie listy przebojów w ojczyźnie zespołu. Oczywiście swoje zrobiła reklama na którą nie pożałowano środków, ale również sama kompozycja. To właśnie tym utworze Morten Harket za sprawą „staaaaay…” osiągnął swój osobisty rekord najdłuższej utrzymanej nuty. Dokładnie przez 20,2 sekundy. Pomysłodawcą na taki styl zaśpiewania był Paul. To on zachęcił go do wysokich tonów z czego ten wywiązał się z nawiązką. Przy okazji trafił do księgi rekordów Guinessa, a na żywo zachwycał tym wyciąganiem publiczność przez kolejne lata występów live.
Mi szczerze mówiąc nigdy nie podszedł ten kawałek do takiego poziomu, bym mógł napisać, że mi się naprawdę podoba. Doceniam kunszt, ale nie jest to piosenka do której często wracam. To wręcz idealny przykład utworu, który powszechnie wszystkim innym się bardzo podoba, ale nie mi. Mam tak też chociażby z Cry Wolf ale mniejsza o to.
Teledysk do utworu Summer Moved On został wyreżyserowany przez szwedzkiego reżysera Adama Berga. Nakręcili go na plaży w Kadyksie w Hiszpanii wczesną wiosną 2000 roku. Pamiętam z jakiegoś wywiadu, że wszyscy podczas trwania zdjęć trochę zmarzli, ale było warto.
Moje Słońce
Czasem gdy jest pochmurnie to mówię dziewczynie że dzisiaj mam tylko jedno Słońce. Z kolei w dyskografii a-ha ze słońcem w tytule jest tylko jedna piosenka, która może mi się spodobać. Jak się pewnie domyślacie – nie jest to The Sun Never Shone That Day. To kolejna po Velvet kompozycja która w oryginale została napisana przez Lauren i Paula na album Savoy. Tutaj po niejakim recyklingu wypada średnio i to raczej komplement z mojej strony. Zero vibe’u, do tego jakoś tak pretensjonalnie zaśpiewana i ma dużo takiego negatywnego hałasu/chaosu w swojej strukturze. W sumie nie wiem jak ją opisać.
Następna w kolejce ballada To Let You Win autorstwa Mortena Harketa naprawia wrażenie. Zaśpiewał a czasem wręcz wypowiedział monolog w jak dla siebie dość niskiej skali. Ciekawe doświadczenie posłuchać go w takim innym tonie. Ze swoimi delikatnymi zwrotkami i dźwięcznym refrenem To Let You Win od początku mi się podobała. Kto zna a-ha tylko z największych hitów, raczej nie zgadnie że ta tutaj to też ich autorstwa. Zróbcie test 😉
Tak naprawdę to był powrót Mortena jako autora dla zespołu. To Let You Win miała swoją premierę już w listopadzie 1997 roku w norweskim programie NRK1. Morten siedział wtedy przy fortepianie z prezenterką Karoline Krüger, a jej fragment został puszczony w tle. Wtedy też owej prezenterce powiedział, że napisał ją podczas podróży na Borneo. Przez trzy lata w swojej formie trochę ewoluowała i była to jego pierwsza autorska kompozycja dla a-ha od czasu albumu Stay On Those Roads. Nie wiem co w tamtym czasie siedziało Mortenowi w głowie a i plotkarskie media nigdy nie były w kręgu moich zainteresowań, ale w samym tekście piosenki zrezygnowany emocjonalnie narrator rozmyśla o końcu związku.
Z dedykacją dla…
The Company Man to jednocześnie rodzaj hołdu i krytyki dla Andy’ego Wickhama. To on w imieniu wytwórni Warner Brothers dla której pracował, podpisał kontrakt płytowy z zespołem a-ha. To był kamień milowy w ich karierze jednak jednocześnie wejście do medialnego bagienka, o czym dopiero potem się przekonali. Chociaż Andy Wickham im pomógł, nie był człowiekiem idealnym, był człowiekiem z „firmy” o dwóch obliczach. O tym właśnie ona jest – o skomplikowanym biznesie muzycznym. Dosadniej pisząc o rozczarowaniach jakie się z niego dla artystów wywodzą. Znając podejście Magne Furuholmena do publicznych tematów i polityki, wcale mnie nie dziwi że to właśnie on ją napisał. W początkowej fazie była ostrzejsza, z przekleństwami w tekście itp. ale Paul i Morten poprawili słowa na nieco łagodniejsze. W wersach The Company Man jest trochę wspomnień oraz biografii zespołu i chociaż narracyjnie ciekawa, to jednocześnie banalna w odbiorze. Raczej jako ciekawostka.
Następną Thought That It Was You napisał Morten wspólnie z muzycznym znajomym Ole Sverre Olsenem. Piękny wysoki wokal śpiewający wyznanie do Boga oraz same rozważania na temat śmiertelności i ogólnie życia nie znalazły się w tym tekście bez powodu. Współautor tej piosenki Ole został wyciągnięty z nałogu właśnie przez Mortena. Pomógł mu on na nowo nadać sensu jego życiu opłacając między innymi kurację. Uznaję ją za mocno biograficzną i zaczerpniętą z życiorysu Ole i jako całość odbieram Thought That It Was You bardzo pozytywnie. To po Let You Win kolejny mocny plus ode mnie dla MH jako autora. Zaskoczył po powrocie zdecydowanie lepiej niż w pierwszym etapie kariery grupy.
Ballady
I Wish I Cared to bujająca w obłokach spokojna ballada i kolejny muzyczny aksamit. Zaśpiewany falsetem refren tylko to potwierdza. Bardzo minimalistyczny teledysk jaki tutaj stworzono zdaje się potwierdzać, że to jest do słuchania, nie do oglądania. Morten w na wysokich tonach brzmi jak Morten na wysokich tonach. Poprzez delikatne syntezatory w tle kawałek kontynuuje mały romans albumu z elektroniką. Dodatkowo myślę, że gdyby Morten chciał to ten rekord z Summer Moved On mógł tutaj lekko poprawić.
Barely Hanging On to idiom angielski oznaczający przetrwanie lub uporczywe trwanie pomimo skrajnych trudności. W sumie to encyklopedyczne wyjaśnienie tłumaczy całą piosenkę ponieważ muszę się lekko wysilić, by ją w całości z tym nurząca refrenem przesłuchać. Zasłużony status wypełniacza.
Najlepsze na koniec?
Tak jak całość albumu bez regularnie odznaczanych przeze mnie większych highlitsów, tak jedna piosenka od początku wybijała się znacząco. Jest nią moim zdaniem najlepsza ballada na albumie, piękna You’ll Never Get Over Me. Świetnie tekstowo i muzycznie – te gitary! napisana przez całą trójkę Norwegów, jeszcze lepiej nagrana, a chyba najlepiej brzmiąca na żywo. Klasą zespołu jest zrobić coś takiego, by na żywo doświadczać jej muzycznie lepiej niż ze studyjnego pliku.
Morten zaśpiewał ją wspólnie z żoną Paula – Lauren. Słuchać ją raz mniej raz więcej, głównie w chórkach. To ten kawałek wspólnie z Velvet otworzył drogę do zapraszania solistek na trasę do występów na żywo. Elegancki. To przez nią doszedłem do finalnego wniosku że na płycie Minor Earth Major Sky to raczej te wolniejsze kompozycje są lepsze od tych szybszych i to one są jego najmocniejszą stroną.
I Won’t Forget Her to kolejna melancholijna piosenka w średnim tempie o pamięci i dawnym uczuciu, które wciąż żyje w sercu bohatera. Nie opowieść o powrocie do przeszłości, lecz o ciężarze wspomnień, które towarzyszą w nowych relacjach. Na początku była bluseową balladą, a ostatecznego znanego nam stylu – szybszego i bardziej nadającego się na radiowy przebój, nadali jej niemieccy producenci. W pewnych momentach łatwo zauważyć – porównując wersje demo/early do ostatecznych, że chcieli przy takim dość spokojnym albumie dodać trochę złudnej prędkości. Tu jednak podobnie jak w przypadku tytułowej Minor Earth Major Sky wersja samego a-ha podoba mi się bardziej.
Mary Ellen Makes the Moment Count to ballada oparta o gitarę akustyczną. Autor kawałka Paul nie pamięta dokładnie skąd wziął postać Mary Ellen …hmm Willson? Być może właśnie z historii tej nowojorskiej sprawy kryminalnej? Miasta w którym już w tamtym czasie od dawna mieszkał. Po wysłuchaniu całości, ta ostatnia wdaje mi się zbędna i po Barely Hanging On dostaje status wypełniacza numer dwa.
Minor Earth Major Sky to sythpopowe echo w dorosłej powadze
Nie kojarzę Minor Earth Major Sky z mediów w ogóle i nie mam z tym albumem żadnych skojarzeń z młodości. Odkrywałem go sobie lata po premierze i poza pojedynczymi piosenkami – w przeciwieństwie do dość dużej rzeszy fanów, nigdy jako całość nie należał on do moich ulubionych. Jednak obiektywnie pisząc, to właśnie wtedy w 2000 roku a-ha znowu stali się popularni. Wspomnienia i emocje jakie Norwegowie wtedy swoim powrotem zapewnili, oraz chęć posłuchania nowego i zobaczenia co u starych znajomych słychać, pozwoliło im odnaleźć się w nowym milenium.
Album tylko trochę łączy ze sobą synthpopowe korzenie z bardziej dojrzałym, nieco refleksyjnym brzmieniem oraz z pomysłami na piosenki, które powstawały w ostatnich miesiącach lat 90. Utwory które po raz pierwszy tutaj usłyszeliśmy, stały się potem ważną częścią koncertów. Po poznaniu wersji demo, odnoszę jednak wrażenie, że niektóre piosenki byłby lepsze, gdyby nie oddelegowani do produkcji tego albumu Niemcy. Mamy takie przysłowie „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”.
Słuchając wywiadów to również w tamtym okresie Panowie zaczęli z dużym dystansem do siebie samych opowiadać o tym, jak bardzo krzywy wizerunek ich zespołu został wykreowany na początku kariery na potrzeby marketingu. Te wszystkie zbędne sesje dla Bravo i podobnych magazynów…itd. Pierwszy raz chyba również ich fani zaczęli to dostrzegać, a najlepszym złożonym wypowiedzeniem z bycia zespołem „dla nastolatek” była właśnie ta płyta!
Po sukcesie artystycznym i komercyjnym Minor Earth Major Sky Norwegowie poczuli zapęd i chęci do działania, co przyniosło efekt jazdy na fali w postaci kolejnego albumu – Lifelines. Na którego nie trzeba było czekać siedmiu lat, a tylko dwa. To już jednak inna historia o której kiedyś napiszę i zamiast tego zdania wstawię link.
Okładka
Okładka przedstawia kokpit samolotu Boeing 707 na cmentarzysku samolotów. Co jednak pierwsze rzuca się w oczy fanom, to widzimy na niej również nowe logo a-ha! Zostało ono zaprojektowane przez Henrika Hugana, który – to ciekawostka, stworzył rysunkową ilustrację okładki do singla Love Is Reason z 1985 roku. Dlaczego nowe logo i wrak kokpitu?
Wtedy na przełomie wieków zespół wyraźnie przekładał produkt nad wizerunek i z pełną świadomością odszedł od pomysłu własnego zdjęcia na okładce i starej graficznej identyfikacji. Fotografię wraku wykonał Bjørn Opsahl. Był on zatrudniony do sesji zdjęciowej z zespołem dla tego albumu. I właśnie podczas tego dnia zdjęciowego w Los Angeles, zespół wybrał nie ich osobiste świeżo zrobione fotki, a to jedno konkretne z portfolio fotografa. To ze starym kokpitem.
O ile idee rozumiem a stary Boeing nawet spoko, tak szczerze nigdy mi się to nowe logo nie podobało. Mogę się kłócić, ale dla nich jedynym prawilnym jest to z a zapisanym kursywą. Co nie?

PS co to za styl!?
Co jeszcze chcę dopisać w kontekście tej recenzji to moda! Tej nie potrafię zrozumieć i nie chodzi mi o powyższe zdjęcie. Ogólnie w tamtym czasie podczas wywiadów czy koncertów dość dziwnie się ubierali, głównie Morten i Magne. Paul najmniej dziwnie, ale też czasem coś odwalił. Jakieś skórzane spodnie, rozpięte błyszczące koszule z gołymi klatami, jaskrawe bezrękawniki… hehe, no było tego. Także jeśli ktoś czasem śmieje się z lat 80. – co przyjmuję i rozumiem, to dla mnie ich wybory modowe z okresu lat 2000/01 są jednak bardziej niepojęte.





