Płyta solowa Limahla, wokalisty Kajagoogoo pojawiła się w okresie jego największej popularności. W chwili gdy na koncie miał dość skromny dorobek wydawniczy w postaci jednej płyty i to nagranej ze wspomnianym zespołem. Limahl miał na niej sporo do udowodnienia. Po pierwsze, chciał utrwalić swój sukces i pokazać się jako twórca oraz wykonawca pełną gębą. Po drugie, utrzeć nosa swoim niedawnym kolegom z zespołu, którym trochę doskwierał wizerunek ich grupy kreowany tylko przez niego samego.
Żegnaj Kajagoogoo, witaj Giorgio!
Płyta nagrana została błyskawicznie. W zasadzie odbyło się to prawie natychmiast po informacji, że wokalista odchodzi z zespołu. Myślę, że możliwe było to tylko dzięki temu, że Limahl miał już przygotowane trochę swojego materiału muzycznego do drugiej płyty Kajagoogoo, jednak nieporozumienia przekreśliły plany. Tak więc nie minął jeszcze szok spowodowany wieścią o odejściu z grupy frontmana, a tu pojawiła się informacja o premierze singla wydanego już nie pod szyldem grupy, a jako Limahl. Tym singlem była piosenka Only For Love. Mniej więcej w tym czasie i w Polsce jakby głośniej zrobiło się o Limahlu. Zresztą o Kajagoogoo również. To za sprawą kilku ich koncertów co w kraju bloku wschodniego było wówczas dużym wydarzeniem.
Album solowy Limahla nie odbiega stylistycznie od tego, co zaproponował nam cały zespół na pierwszej płycie. Uważam nawet, że Limahl nie zrobił na nim nic, co nie mogłoby się pojawić na kolejnej płycie zespołu. Jednym z zarzutów chłopaków z zespołu do Limahla było to, że dąży on do śpiewania prostych i melodyjnych piosenek. Jakoś na płycie Don’t Suppose nie dostrzegłem takich? To znaczy jest wielki hit o wspaniałej melodii ale czy ona jest aż tak prosta? (ładność nie zawsze idzie w parze z prostotą). Poza tym, za nią akurat nie kryje się autorstwo Limahla, a pana, który był w owych czasach, a uściślając w czasach o trzy lata wcześniejszych wielkim mistrzem produkcji i kompozycji z nurtu muzyki disco. Chodzi mi tu o Giorgio Morodera (więcej tutaj), postaci niesłusznie zanikającej w pamięci ludzkiej.
Falkor, smok szczęścia
Wracając do Limahla to jest on autorem muzyki i tekstów na całej swojej płycie z wyjątkiem piosenki Neverending Story, której autorstwo zapisujemy na konto wspomnianego Morodera z tekstem Keitha Forseya. Jak się okazało, Limahl pokazał się z bardzo dobrej strony. Stworzył samemu materiał na równi ciekawy, co wcześniej czynił z całym zespołem. Płyta zawiera łącznie dziesięć piosenek i promowały ją trzy single. Only For Love, Too Much Trouble oraz Neverending Strory.
Film o tym samym tytule stał się przebojem kinowym, a sama piosenka uważana jest dzisiaj za jedną z najpiękniejszych jakie powstały w ósmej dekadzie. Co prawda w niewielu miejscach w świecie dotarła ona na szczyt listy przebojów, ale otarła się o niego prawie wszędzie. W Szwecji , Norwegii i w Polsce (LPR3) dotarła na sam wierzchołek. Na liście trójki oprócz Niekończącej sie historii do miejsca pierwszego dotarło Only For Love. Z kolei Too Much Trouble najwyżej odnotowano na miejscu trzecim. (Too Much Trouble jest kompozycją utrzymaną w bliźniaczym klimacie co przebój z pierwszej płyty Kajagoogoo To Shy). Próbowano nawet na liście trójki wylansować piosenkę (już czwartą) Don’t Suppose, ale dotarła ona do zaledwie ósmej pozycji.
Limahl i zagorzałe grono fanek
Sporym zamieszaniem w branży muzycznej było to, że solowa płyta Limahla ukazała się prawie w tym samym czasie co drugi album jego byłych kolegów. Tak więc świat z zapartym tchem mógł obserwować pojedynek na listach hitów piosenek ludzi, którzy do niedawna tworzyli przecież jeden team. Jeśli chodzi o polskie podwórko to Limhal zdecydowanie wygrał pod tym względem. Umieścił ze swojej płyty aż cztery piosenki na liście, w tym dwie na miejscu pierwszym. Zespołowi udało się co prawda również posłać tam aż trzy potencjalne przeboje, ale nie wdarły się one aż tak wysoko, a sam czas spędzony w notowaniu był krótszy. Inna sprawa, że w Polsce listy przebojów w tamtym czasie nie były odzwierciedleniem faktycznej popularności mierzonej ilością sprzedanych płyt. Były jedynie miarą gorliwości fanów wysyłających pocztą swoje głosy na daną piosenkę. Limahl miał grono zagorzałych wielbicielek swojej urody co stawiało go od razu w roli faworyta.
Pozostały materiał muzyczny z albumu Don’t Suppose trochę odbiega przebojowością od tych trzech singli, ale nadal prezentuje bardzo dobry poziom i co ważne w muzyce pop, posiada łatwą przyswajalność – łatwo wpadają w ucho. Zapewne główną zaletą jest ciepły głos Limahla idealnie wkomponowany w klimat kompozycji. Jeśli nawet miejscami nie odbieramy kompozycji pozytywnie z uwagi na aranż czy melodię, to sam wokal potrafi tuszować te wrażenia niedostatków artystycznych.
Trzy single, trzy teledyski
Oryginalna płyta winylowa zawierała kopertę z tekstami piosenek z jednej strony i portretem zdjęciowym Limahla z drugiej. Na portrecie widnieje wiele nazwisk, którym artysta dziękuje. Zresztą nie tylko artysta, bo również producenci tej płyty De Harris i Tim Palmer – średnio znani. Z ciekawostek warto dodać, że wszystkie trzy single doczekały się klipów w MTV. Zwłaszcza Neverending Story wypadł pod tym względem korzystnie. To z uwagi na wykorzystanie w nim scen z filmu, do którego był stworzony, a swoją drogą, nawet się w nim nie pojawia. Co warto wiedzieć, w klipie ustami rusza piosenkarka Mandy Newton, choć głos tak naprawdę należy do Beth Anderson. Powodem było to, że Beth w czasie kręcenia teledysku nie mogła pojawić się na planie.
Na pewno na sporą uwagę zasługują jeszcze kompozycje Don’t Suppose i Your Love. Kolejne płyty Limahla niestety były już słabsze i zawierały jedynie dwie, góra trzy piosenki na tak zwanym poziomie. Reszta wręcz potrafiła męczyć. Podobne losy spotkały albumy Kajagoogoo, a później po odjęciu w nazwie zespołu członu googoo, samgo Kaja. Nic więc dziwnego, że w okolicach roku 1987 powoli zaczęto zapominać o tych artystach. Do dzisiaj w dość ogólnej świadomości ludzi przetrwało raptem z siedem piosenek spółki Limahl i kolesie z Kajagoogoo. Choć zapewne i tak jest to zbyt optymistyczne stwierdzenie, bo większość i tak kojarzyć ich będzie tylko To Shy i Neverending Story.
Podsumowując Don’t Suppose
Płyta Don’t Suppose nie należy do wybitnych dzieł lat 80. ale też trudno zaliczyć ją do produkcji podrzędnych. Jako całość nie jest takim oryginałem marketingowym i muzycznym jak debiutancka płyta zespołu Kajagoogoo. Brzmi jednak podobnie solidnie, a co najważniejsze kontynuuje klimat tej pierwszej. Mimo pewnej wtórności i braku świeżości zawiera trzy konie napędowe w postaci Only For Love, Too Much Trouble oraz super przeboju, piosenki wizytówki artysty – Neverending Story.
Nie zmienia to jednak rzeczy, że Limahl stał się w jakimś sensie symbolem wizerunkowym połowy lat 80. Był muzykiem, artystą i osobowością sceny popkulturowej i nawet jeśli w przyszłości nikt nie skojarzy z nim jego piosenek, to na pewno fryzura, kreacja i osobowość jaką stworzył, na długo pozostaną w świadomości. Wróżę, że jeszcze nie raz do jego stylu nawiąże wielu projektantów mody i dizajnerów wszelkiej maści. A Neverending Story jak w tytule jest niekończącą się historią i w wykonaniu Limahla stało się już nieśmiertelne.
Autor recenzji Krzysztof „jadis” Sierszuła, korekta Michał Fic