Płytą The Visitors, ABBA weszła w lata 80. na pełnych prawach i wymogach nowoczesnego brzmienia, tak dla tego okresu charakterystycznego. Sporo tu brzmień synthpopowych i nawiązań do tego, co już było faktem, czyli nastania new romantic. Młodzi co prawda woleli słuchać już wtedy Ultravox i im podobnych niż zachwycać się ABBĄ, ale trzeba oddać sprawiedliwości – album ten został dostrzeżony także przez nich.
Dzisiaj z perspektywy czasu o wiele wyżej cenimy tę płytę niż wtedy gdy się ukazała. To wydawnictwo najlepiej pokazuje jaką długą drogę przeszedł zespół, pod względem rozwoju swoich umiejętności kompozytorskich. Niewątpliwie jest to album najbardziej dojrzały ze wszystkich. Czy najlepszy? Chyba jednak nie, choć spotkałem się z ludźmi, którzy tę płytę cenią najbardziej. Co ciekawe, większość tych którzy faworyzują The Visitors to na co dzień miłośnicy muzyki rockowej. Może w tym tkwi urok tej płyty? Klimatem blisko jest jej do muzyki rockowej i to takiej wtedy modnej, czyli mocno zmutowanej elektroniką. Czy album The Visitors to jeszcze muzyka pop? Czy adresowany był do słuchacza masowego jak wcześniejsze albumy?
Myślę, że tą płytą panowie po raz kolejny chcieli coś muzycznemu światu udowodnić. Wydaje mi się, że ABBA w tamtym okresie już przestała być dla Björna i Bennego celem, a została środkiem dla osiągnięcia sukcesu. Fanom nie musieli udowadniać niczego, bo ci i tak kupili by w ciemno cokolwiek by wydali. Jaka jest więc ta płyta? Moja odpowiedź brzmi następująco – refleksyjna. Tak! To najlepsze określenie dla tej produkcji. Bardziej do słuchania niż tańczenia.
Zmiana dekady, mody i stylu w muzyce
ABBA skończyła całkowicie z dyskoteką i rozpoczęła flirt z brzmieniem new romantic. Jak dalej by się potoczyły muzyczno aranżacyjne losy grupy? – już się nie dowiemy. Jednak wtedy, w 1981 roku, ABBA brzmiała dalej świeżo i trzymała – jeśli chodzi o modę, rękę na pulsie. W warstwie tekstowej, zespół również poszedł dalej i nie ma co się temu dziwić. Björn w ’81 miał już 36 lat, więc trudno by pisał teksty o miłości z pozycji nastolatka. W to miejsce powstały słowa jak choćby w Slipping Through My Fingers o przemijaniu, o troskach rodzicielskich. Coraz trudniej było ABBIE dotrzeć z czymś takim do młodych. Pozostała grupa wiernych fanów, która wraz z nimi dojrzewała i chyba głównie dla nich adresowany był ten przekaz.
Rozpocząłem niechronologicznie opisywanie piosenek i chyba przyjdzie mi ten bałagan utrzymać już do końca. Wcześniej na albumie pojawia się When All is Said and Done. Etatowy tekściarz Björn, napisał do niej słowa odnoszące się do rozwodu Bennego z Fridą. Po The Winner Takes It All miał już pewną wprawę – przepraszam za drobną złośliwość. Zaśpiewała ją oczywiście sama Frida, dając dowód, że nieprawdą jest by Agnetha miała monopol na liryczne piosenki.
Jedno z nas jest samotne
Największą ozdobą, a kto wie, czy i nie przebojem jest na tej płycie One Of Us. Ponownie fani zaczęli doszukiwać się w tekście piosenki odniesień do prywatnego życia Agnethy. Piosenka podobno opowiada o kobiecie, która chciałaby, aby związek który się skończył, ponownie zaistniał. Tekst oczywiście napisał Björn…
Abstrahując, oto moja krótka refleksja nad tymi spekulacjami fanów odnośnie łączenia prywatności z tekstami piosenek zespołu. Nie chce mi się wierzyć, by Björn był aż takim narcyzem i pławił się nieszczęściem kogoś do niedawna bardzo bliskiego. Myślę, że faktycznie coś między Björnem i Agnethą się skończyło. Jednak pozwoliło im tworzyć tematycznie piosenki, będące pewnym wyobrażeniem opartym – owszem, na własnym doświadczeniu, ale mimo wszystko, było to już pozbawione osobistych emocji. Trochę niesmakiem trąci mi tylko to, że Björn musiał być świadomy tego, że te teksty przez fanów odebrane zostaną w sposób wiadomo jaki. Czyżby to był celowy zabieg marketingowy? Nie wiem, to tylko takie moje domysły, zupełnie nieistotne, jeśli zestawimy je z muzyką.
Z tej płyty miano przeboju – poza One Of Us, dorobiło się chyba jeszcze tylko Head Over Heels. Trudno w ogóle doszukiwać się na niej hitów typowych dla ABBY. Jak już pisałem, The Visitors to płyta do słuchania. Moim faworytem tego albumu jest piosenka Soldiers z uroczą melodią w refrenie. Niestety ze zwrotek powiewa smutkiem. Kończy ona stronę A na wydaniu winylowym.
The Visitors – ostatni raz membrany głośników
Gdy przełożymy płytę na drugą stronę, pierwsza zabrzmi I Let The Music Speak. Kolejna smutna piosenka – która to już na tym albumie? W ogóle na całości albumu, smutek jest dominujący. Praktycznie każda piosenka zawiera go mniej lub więcej. Nie ratuje tego nawet zabawny miejscami tekst w Two For The Price Of One. Björn wciela się w nim w postać „szukającego” faceta, znajdującego na raz dwie panie. Druga okaże się na końcu matką tej pierwszej, mająca dokonać oceny kandydata.
Płyta jako całość jest po prostu smutna i tyle. Być może to główny powód, który sprawił, że nie osiągnęła ona zamierzonego sukcesu. Niektóre piosenki przewinęły się przez listy przebojów, ale szału nie było. ABBA szła powoli w odstawkę. Młodzi mieli już nowych idoli, a ABBA stała się symbolem starego brzmienia lat 70. Nie wypadało już ich w 1981 roku słuchać.
Warto dodać, że tłem dla albumu były jeszcze piosenki singlowe i to nie byle jakie! Should I Laugh Or Cry – aż szkoda, że znalazła się poza albumem. The Day Before You Came – smutek, smutek i jeszcze raz, ponownie smutek. Cassandra – bez fajerwerków, ale poprawnie ładna piosenka. Under Attack – ponownie szkoda, że brak jej na podstawowym krążku. Wszystkie te piosenki dołączono na reedycji albumu w latach 90. i wszystkich następnych.
The Visitors – Epilog ABBY
Dzisiaj płyty zespołu oceniamy z perspektywy próby czasu, jakiej poddane były te wszystkie piosenki. Nie zdajemy sobie nawet sprawy, jak przez wiele lat media kształtowały w nas przekonanie do tego, że ABBA to kunszt i wielka sztuka. Nie podważam tego wizerunku, ale fakt jest taki, że obecnie do albumów tej grupy podchodzimy z niebywałą wręcz estymą. Obiektywnie, gdybym miał oceniać poszczególne albumy tej grupy w odniesieniu do całości historii muzyki rozrywkowej, to każdej należy się maksymalna ocena pięciogwiazdkowa. Nawet te mniej lubiane przeze mnie albumy, jak Voulez Vous (1979) i The Album (1977) to materiał rewelacyjny. Chciałem jednak jakoś wyróżnić w tym zbiorze dzieła wybitne, stąd oceny niektórych krążków musiałem zaniżyć. Płytę The Visitors oceniam na cztery gwiazdki i to głównie klimat pożegnalnej płyty sprawił, że ocena poszybowała wyżej.
Nie ulegnę wpływowi pewnych recenzji chcącym nadać płycie The Visitors rangę płyty Abbey Road zespołu The Beatles. ABBA w przeciwieństwie do Beatlesów, wcale nie żegna nas najlepszą swoją produkcją. Podziwiać należy ich za to, że będąc w zawiłych układach personalnych, potrafili jeszcze stworzyć tak doskonały album. Album, z którego może i wieje smutkiem, ale z pewnością nie wieje nudą. Zresztą smutne też potrafi być piękne, choć jeśli chodzi o zespół ABBA, to dla mnie grupa zawsze kojarzyć się będzie z beztroskimi melodiami i wspaniałymi czasami mojego dzieciństwa.
Gościnnie Krzysztof Sierszuła
PS zapraszam na podsumowanie i osobiste refleksje dotyczące całej kariery i twórczości ABBY tutaj, z kolei recenzje wszystkich albumów tutaj.