Something’s Going On to pierwszy, nagrany po angielsku, solowy album byłej wokalistki zespołu ABBA, Fridy. Czy to coś ekscytującego i wartego poznania, czy jednak będziesz musiał wysłać SOS? Płyta została nagrana w Sztokholmie i w Londynie w lutym oraz marcu ’82. Było to więc jeszcze przed zawieszeniem współpracy przez zespół. Jednak jeśli na tej płycie spodziewasz się brzmień ABBY, od razu napiszę, że będziesz rozczarowany.

Z kolei jeśli wokal Fridy zawsze Ci odpowiadał, prawdopodobnie znajdziesz coś dla siebie. Mamy tu do czynienia ze świadomym oderwanie się od znanych dźwięków i rytmów. Głos Fridy nadaje tym razem blasku bardziej rockowym dźwiękom, lecz jak zawsze jest bezbłędny. Również w tych delikatniejszych i spokojniejszych utworach.

Podobno gdy kobieta chce coś zmieniać, zaczyna od fryzury. Wydaje się to sprawdzać w przypadku Fridy, która by uciec od znanego już image, również fryzurę zmieniła na zdecydowanie krótszą. Bardziej rockową?

Frida ma solowy hit jeszcze w czasach ABBY

Za innowację i odwagę brawa! To Frida była pierwszą, która nagrała i wydała coś pod własnym nazwiskiem. To w czasie gdy działalność grupy jeszcze trwała i dopiero zbliżała się ku zawieszeniu. Podczas gdy ABBA w ’82 promowała jeszcze swój ostatni album The Visitors (1981), na tych samych listach przebojów w Europie i Stanach Zjednoczonych „szalała” już Frida z tytułową piosenką.

Reakcje publiczności dobrze widać na – jak się wkrótce okazało, ostatnim występie ABBY w niemieckiej telewizji ZDF. To był listopad 1982 roku. Po zapowiedzi prezentera, śmiesznie ubrana w rycerski strój Aghneta śpiewa solo The Day Before You Came. Po chwili na fortepianie, który wraz z panami BB pojawia się na scenie, siedzi Firda. Witana ogromem okrzyków i ewidentnie nimi poruszona ponieważ w tym samym czasie Something’s Going On było w pierwszej dziesiątce hitów w Niemczech. Występ o którym piszę, z oryginalnym studyjnym dźwiękiem można obejrzeć tutaj.

Strona A

Dla wszystkich, którzy dopiero odkrywają ten album, najlepiej jest wrzucić go teraz na playlistę jako tło do czytania. Idziemy chronologicznie.

Album otwiera Tell Me That It’s Over. Wejście z charakterystyczną perkusją Phila Collinsa, który w taki sposób się wita. Nie jest tylko autorem tego kawałka, ale również głównym producentem całego albumu. Rockowe brzmienie i typowe wokalne bezpieczeństwo, które Frida miała już wcześniej. Głos od razu wydaje się znajomy. Piosenka przez fanów utożsamiana jako odniesienie do jej rozwodu z Benny Anderssonem. To już kolejna po When All Is Said and Done… W każdym razie, już następny kawałek I See Red, ze zgrabnym basem i zrelaksowaną perkusją jest w porównaniu do wcześniejszego dość wyluzowany. Jego wolne tempo sprawia wręcz wrażenie nudy i mało się w nim muzycznie dzieje.

I Got Something jest następny. Zanim Phil uderzy trochę w zestaw perkusyjny, prowadząc do rockowego wokalu, zaczyna się od kilku prostych akordów klawiszowych. „Żadna inna kobieta nie dać Ci tego co ja, Żadna inna kobieta nie może zrobić tego co ja”. Tak w tekście wielokrotnie śpiewa Frida i znowu można się zastanawiać, czy to nie kolejna wzmianka co do rozwodu? Słuchamy dalej i Strangers to idealne tło do tego, by Frida popisała się swoim łagodniejszym wokalem. Brzmi tutaj nie mniej delikatnie od towarzyszącego, równie łagodnego brzdękania gitary.

Stronę pierwszą winylowego wydania zamyka To Turn The Stone. Pojawia się po raz pierwszy syntezator, a gitary elektryczne cicho skomlą w tle. Po takim elektronicznym początku w końcu pojawia się i Frida, która wokalnie brzmi jak Frida z piosenek ABBY. Ot taka przyjemna harmonia muzyki, tekstu i wokalu. Warto zwrócić uwagę na fakt, że piosenka z drugim wersetem nieco przyspiesza, doprowadzając całość winylowego krążka do miłego zakończenia.

Coś się dzieje!

Something’s Going On to tytułowy utwór i najlepszy singiel, który pociągnął cały album. To prawdziwie rockowa sprawa i absolutnie cuchnie rockowymi występami na stadionie, które zdominowały listy przebojów z pierwszej połowy lat 80. Zasługę produkcyjną i pisarską ma tutaj oczywiście Phil Collins i można wyczuć jego styl. Co do Fridy, to ponownie potężny wokal z rockowym pazurem, przebija się przez bębny i ryczące gitary. Brzmi świetnie! Piosenka to potężna, popowo rockowa hybryda i mogła pochodzić wyłącznie z tamtych czasów. Szalenie wpadająca w ucho melodia, która do dziś zachowuje swoją świeżość. Ten jeden kawałek z solowej kariery Fridy, który gdzieś się już słyszało.

Strona B

Gitary akustyczne prowadzą nas do następnego utworu Threnody. Ta ballada jest dość skoczną, prostą piosenką, a jej łagodniejszy, nieco wysoki wokal daje w efekcie pozytywną kompozycję. Brzmi jak zaśpiewany wiersz. Jak coś z folkowego albumu środka lat 70. Pewnie dlatego, że autorką tekstu jest poetka Dorothy Parker. Z kolei te akustyczne gitary to dzieło człowieka, o którym świat za kilka lat dopiero miał usłyszeć, mianowicie Pera Gesslea z Roxette.

Następna Baby Don’t You Cry No More zaczyna się fortepianem, który chwile pogra, zanim dołączy do niego Frida. Intrygująca kombinacja, która nagle wybucha i jesteśmy w świetnym spectrum dźwiękowej podróży. Piosenka płynnie, a jej tekst i melodia ponownie pozwalają wykazać się Fridzie wokalnie. W chórku sprawne ucho pomoże usłyszeć Phila. Następna kompozycja The Way You Do, została napisał przez Bryana Ferryego, wtedy jeszcze z Roxy Music. Ot taka optymistyczna popowa piosenka, która jest przyjemnym kontrastem w stosunku do innych na tej stronie winylu. Mamy fajne gitarowe solo i chórki, które idealnie pasują, do powolnego ściszającego ją zakończenia…

Przedostatni utwór to You Know What I Mean. Jest on tak naprawdę nową wersją i coverem piosenki samego Phila Collinsa z albumu Face Value (1981). Piosenka rozpoczyna się delikatnym dźwiękiem szarpanych harf, po czym szybko dołącza do niej Frida. W miarę jak piosenka rozwija się do refrenu, dołącza do nich The Martyn Ford Orchestra. Rezultat brzmi jak kompozycja, którą Phil mógł przesłać Disneyowi jako propozycję soundtracku do filmowej bajki. W familijnym filmie zadziałałaby doskonale.

Na koniec perkusja, gitary i więcej tempa wraca do zamykającego utworu Here We’ll Stay. Jego pierwsza wersja byłą zaśpiewana dwa lata wcześniej przez Sonie Jones i była balladą. Tutaj jednak rozrywa go niemal w pół dyskotekowe brzmienie i jest to idealny sposób na zakończenie tego albumu. Fridzie towarzyszy Phil Collins jako główny wokal i akurat ten duet, jest w tym przypadku naprawdę chwytliwy. Dobre i optymistyczne podsumowanie ich współpracy.

Stylowa ucieczka od ABBY

Bez wątpienia lata nieustającej pracy z ABBA i rozwód, który zamknął ten rozdział, mogły sprawić, że Frida chciała nadać karierze nowej drogi. Udało się z pewnością. Brzmi na albumie bardzo pewnym głosem i jasne jest, że chciała zdystansować się od typu piosenek i stylu produkcji, które charakteryzowały jej poprzednią grupę.

Wybór Phila Collinsa do współpracy przy płycie był osobisty. Frida podobno zakochała się w albumie piosenkarza Face Value, który ukazał się rok wcześniej. Ze statusem gwiazdy mogła „wybrać” kogo chciała. Phil Collins dodał swoją charakterystyczną warstwę produkcji. Godnym uwagi jest fakt, że poza Philem, zaproszono do współpracy wielu innych znanych twórców, aby podzielili się swoimi piosenkami. To po tym, jak wytwórnia Fridy – Polar Music, ogłosiła otwarte drzwi do pomysłów. Kto by wtedy nie chciał interpretacji własnej piosenki, w wykonaniu połowy wokalu ABBY?

Something’s Going On była dopiero trzecią solową płytą Fridy, a pierwszą nagraną w całości po angielsku. Została w rok od wydania sprzedana w blisko dwóch milionach egzemplarzy. To, że nie przekształciła Fridy w wielką międzynarodową gwiazdę solową na całą dekadę, jest już inną historią…

Frida i Phil Collins
Frida i Phil Collins podczas nagrań w studiu © Polar Music. Sztokholm, marzec 1982.