Zanim usłyszałem jak Kim Wilde śpiewa, to już jej nazwisko doskonale znałem z niemieckich gazet Bravo. W ówczesnym czasie, rodzic mojego kolegi, jeździł ciężarówką do RFN i przywoził to czasopismo regularnie. Pamiętam również, bardzo dokładnie chwilę, gdy pierwszy raz ją usłyszałem. Była to noc sylwestrowa z 1982 na 1983 rok. Krzysztof Szewczyk, w bloku sylwestrowym wideoteki, zaprezentował klip Kids in America. Takie to były czasy. Kim wydała już dwie płyty, a w polskiej telewizji czy radiu, do początków ’83 nie pamiętam, by cokolwiek z tego było nadawane. Jej klip w owym czasie wywarł na mnie takie wrażenie, że Kim stała się dla mnie artystką numer jeden na kolejne dwa/trzy lata. Do tej pory pozostaje w kręgu artystek, cieszących się moimi specjalnymi względami.
Debiutancki album – Kim Wilde poznałem jako trzeci, po Catch as Catch Can (1983) i Select (1982) w okolicach końcówki ’83, a w całości dopiero 10 lat później. Uważałem go przez lata za największe dokonanie tej wokalistki. Odpowiadało mi w tej płycie to, że jest to muzyka rockowa, a precyzując, nawet rock and rollowa. Zawartością muzyczną albumu, Kim zdecydowanie bliżej było do Debbie Harry, niż do rodzącego się w popkulturze new romantic – słowo klucz w popkulturze. Nie udało się jednak uciec na tym albumie, od wykorzystania instrumentów klawiszowych – rodem z tego nurtu, co dało efekt tego, że muzyka Kim zabrzmiała w tym 1981 roku wyjątkowo świeżo.
Rodzinny biznes Wilde
Kim Wilde w 1981 roku, to z jednej strony artystka, a z drugiej, szyld rodzinnego show-biznesu. Marty Wilde – ojciec Kim, był swego czasu obok Clifa Richardsa i Tommyego Roe, najpopularniejszym piosenkarzem rock and rollowym w Anglii. Jeszcze w czasach przed The Beatles. Po zakończonej karierze, cały czas utrzymywał kontakty z muzycznym biznesem. Na początku lat 70. na fali glam rocka, próbował zorganizować karierę swojemu synowi – Rickiemu. Nawiązał wtedy kontakt z wziętym producentem glam music, Mickie Mostem. Wprawdzie Ricky Wilde zaistniał na scenie muzycznej piosenką o dość sporej popularności, jednak upragniona przez tatusia sława nie przyszła. Podobno, błędem było zbyt szybkie rozpoczęcie kariery przez Rickiego i słabo przygotowany marketing artystyczny. Przy Kim postanowiono nie robić wcześniejszych błędów.
Zanim wprowadzono ją do studia RAK Records – oczywiście pod opiekę Mickie Mosta, poczekano, aż z podlotka przeistoczy się w piękną kobietę. Aż rozwinie swój głos poprzez lekcje śpiewu, a przede wszystkim, poczekano i uzbierano starannie materiał muzyczny. Kim wtenczas mieszkała jeszcze wraz z bratem i rodzicami w domu rodzinnym. Wszystko co się odbywało ważnego, odbywało się za sprawą całej rodziny.
Kim częściowo usamodzielniła się dopiero po trzeciej płycie. Skoro więc tutaj za muzykę odpowiadał jej ojciec i brat, to nic dziwnego, że dostaliśmy płytę rock and rollową. Zdecydowana większość kompozycji oparta jest na jego schemacie z przełomu lat 50/60. Całość podbarwiona na styl new age i doprawiona w niektórych miejscach sythpopem. Przyjęło się, że to płyta surowa i bardzo rockowa zapewne dlatego, że zdominowały ją przeboje singlowe. Gdybyśmy jednak przypatrzyli się ciut bliżej całemu materiałowi, to znajdziemy na nim także sporą dawkę klimatów spokojnych i romantycznych. Mamy w końcu na niej aż trzy piękne ballady, plus jeden utwór w odcieniu reagge.
Dzieci w Ameryce
W późniejszych latach, Kim, będąc już całkowicie samodzielną artystką, odstąpiła w dużej mierze od korzystania z kompozycji ojca oraz brata. Przez to, od piątej płyty, otrzymaliśmy artystkę muzycznie zlewającą się z tłumem jej podobnych. Wiem, że są wśród zwolenników tej wokalistki osoby, które podniosą głos, że to przecież płyta Close itd. Sorry panowie i panie. Mnie nie przekonacie. Takich You Came w ’88 roku było na pęczki na listach i w MTV, czego nie można powiedzieć o początkach lat 80. i obecności w nich: Kids in America, Water on Glass czy Chequered Love.
Dzisiaj jak myślę o tej płycie, mam tylko jedno skojarzenie – Kids in America. Jest praktycznie jedyną piosenką z tego albumu, która przetrwała próbę czasu, a nawet stanowi obecnie wizytówkę muzyczną tej artystki. Z pewnością jest najbardziej wybijająca się kompozycja z całości. W USA odebrana z lekką kpiną, z uwagi na tekst nie wiele mający wspólnego ze „szczerością przekazu”. W chórkach Kids in America możemy usłyszeć Martyego i Rickyego Wilde oraz nawet Mickyego Mosta. Na wydaniu amerykańskim albumu, piosenka Kids in America poszybowała oczywiście na pierwszy utwór strony A. W oryginale zamykała tę stronę. Wiadomo dlaczego. Jeśli Amerykanin nie usłyszy hitu w pierwszym numerze płyty – płyty nie słucha już dalej w ogóle. To taka znana przypadłość amerykańska.
Kim Wilde – Kim Wilde
Przez całe lata 80. był to dla mnie album wyjątkowy i mało osiągalny. Faktem jest, że po 1985 roku coraz mniej dążyłem do tego, by tę płytę mieć, czy nawet znać w całość. Głównie za sprawą wydanej składanki The Very Best of Kim Wilde, gdzie zawarto sporą część z tego albumu. Takie kompozycje jak Young Heroes czy Tuning In Tuning On, poznałem dopiero w latach 90. Może dlatego, obecnie właśnie one, zaraz po dzieciakach w Ameryce podobają mi się na tym albumie najbardziej.
Na koniec jeszcze kwestia okładki. Niby zwykłe zdjęcie Kim Wilde… no właśnie.
Autor recenzji Krzysztof Sierszuła